Ireneusz M. i Zygmunt M. przyjaźnili się od lat. Mężczyźni mieszkali razem przy ul. Dubois. Zarówno jeden, jak i drugi znali się od lat, niedawno rozstali się ze swoimi partnerkami. Żeby uniknąć samotności i dzielić rachunki, Zygmunt wprowadził się do Ireneusza.
Zygmunt M. z zawodu był księgowym. Obsługiwał sporo firm, miał opinię rzetelnego fachowca. Ireneusz M. dawniej był deweloperem. O nim ludzie różnie mówią. Jedni, że nikomu nigdy nie wadził, drudzy, że miał sporo długów.
Do tragedii doszło w nocy z sobotę na niedzielę. Wiadomo, że trzech mężczyzn (dwaj Mołdawianie i jeden Ukrainiec) weszło do mieszania przy Dubois. Następnie jednego z lokatorów zadźgano nożem, a drugiego zatłuczono na śmierć jakimś tępym narzędziem - prawdopodobnie tłuczkiem do mięsa.
Później mordercy postanowili zatrzeć ślady: w kilku miejscach mieszkania podłożyli ogień i liczyli, że spalą zwłoki.
Pożar mógł doprowadzić do jeszcze większej tragedii, gdyby zajął inne mieszkania w budynku. Na szczęście szybko przyjechali strażacy i ugasili płomienie. W mieszkaniu ujawniono nadpalone zwłoki dwóch mężczyzn. Zaraz po tym okazało się, że przed spaleniem ktoś ich zabił.
Policja szybko złapała morderców. Dzisiaj (wtorek) usłyszeli już zarzuty zabójstwa - grozi im dożywotnie więzienie.
Dlaczego doszło do tragedii? To wyjaśniają śledczy. Ale hipotezy są dwie.
Pierwsza, bardziej prawdopodobna: mężczyźni razem pili alkohol i pokłócili się, po czym doszło do zbrodni. Z taką wersją nie zgadzają się bliscy ofiar. Podkreślają, że zarówno Ireneusz jak i Zygmunt - panowie ok. 60 letni - nie piliby alkoholu z przygodnie spotkanymi mężczyznami, w dodatku sporo młodszymi (dwóch napastników nie ma nawet 30 lat, a trzeci jest po 40).
Druga hipoteza: napad rabunkowy. Śledczy zauważają jednak, że przy jednym z zabitych mężczyzn znaleziono pieniądze, co sprawia, że to raczej nie był napad.
O tym co dokładnie się stało być może dowiemy się dopiero w sądzie.