„Super Express”: Według opisu wystawy, jesteś podobno niedostosowana do struktur społecznych. Do jakich? Czy może do wszystkich?
To chyba wynikało z tego, że powiedziałam, że zaczęłam się interesować sztuką, bo to daje większą wolność, niż jak się nią nie zajmujesz. W domu, jak mówiłam, że muszę malować obraz, to nagle nie musiałam uczyć się gotować. Okazało się, że zamiast załatwiać sobie żółte papiery, wystarczy udawać, że jest się artystą, albo nim być. Nie lubię tego słowa, ale trzeba go używać, żeby jakoś komunikować się z ludźmi.
Czyli Ty jesteś po prostu leniwa
Nie, chyba nie. To mnie po prostu totalnie nie interesowało. Mogłam w tym czasie robić tyle rzeczy, zamiast tych obowiązków, które były strasznie nudne. Tak samo jest teraz, kiedy chodzę do normalnej pracy i mi się przypomina, że przecież tracę życie, które jest takie krótkie.
„Tyle rzeczy”, czyli swoje prace? No właśnie, z jakiego słowa korzystasz; obrazy, rysunki, hafty?
Rysunki, albo obrazki. Bo ja tak naprawdę zawsze rysuję. To mój główny nurt, choć rysuję i haftuję na tkaninach, na radiu, butach, kartkach, szmatkach, folii i ścianie. Jedno, narysowane wcześniej radio „wyszło” z obrazu i stanęło tu, w galerii. Nie umiem tego określić, ale gdybym musiała, raczej określiłabym się jako rysowniczka. Czasami też dopisuję coś do swoich rysunków, choć one nie mają nawet tytułów. Z założenia są niedosłowne, nie są wprost.
Słyszałem, że organizujesz wystawy, żeby móc z nich wyjść i mieć pretekst do rozmowy z ludźmi. Bardziej dosłowna wystawa zabrałaby ten pretekst?
Wtedy już wszystko byłoby powiedziane. Jak wyglądałaby rozmowa? „Robię tu wystawę o prześladowaniach czarownic, zobacz”. Wtedy ktoś mi odpowie: „no spoko, były prześladowania, był szatan, super”.
W programie towarzyszącym „Dziewczynie szatana” jest dużo spotkań online, które trwają do 16 maja, to choćby wykłady ks. Wojciecha Prackiego i Beaty Dżon-Ozimek o łączeniu szatana z kobietą. To jakaś spójna całość?
One są towarzyszące wystawie, to trochę tak, że one sobie, ja sobie, ale spotkania analizują temat głębiej. Wystawa poruszyła wiele wątków i okazuje się, że ten miesiąc trwania może nie wystarczyć, żeby zmieścić wszystkie pomysły. Spotkania online są punktem wyjścia do dyskusji. Podobnie jest z koncertem 15 maja, chcemy zaangażować ludzi na różnych płaszczyznach; od koncertów, sztukę na wynos, po sztuki performerskie.
Gdzie w tej wystawie jest szatan?
Ten tytuł był nieco abstrakcyjny i może trochę prowokujący. Chciałam lekką formą przyciągnąć ludzi i poruszyć poważniejszy temat, typu wolność kobiet, bo mamy pełno tabu, nie da się rozmawiać z ludźmi, cały czas pojawiają się rzeczy, których przecież „lepiej nie mówić”. Absolutna wolność jest jakimś takim moim dążeniem, ale ona też ma oczywiście dużo negatywnych twarzy, ostatecznie może się wiązać z byciem socjopatą.
Przy wystawie jest adnotacja, że ta sztuka może „dotknąć ludzi wrażliwych”. Wolność jest obrazoburcza?
Też o tym myślałam, czemu takie ostrzeżenie. Jako artysta bierzesz odpowiedzialność za to, co robisz. Ale czy masz brać odpowiedzialność za to, że ktoś zobaczy w Twoim rysunku coś innego, niż Ty i np. pójdzie kogoś zabić? Mam taki dylemat, czy pokazywać wszystko. Parę razy rozmawiałam z ludźmi i pytałam, czy w ogóle dobrze robię, że może nie powinnam umieszczać takich treści. Ale ostatecznie, nie mogę brać odpowiedzialności za to, co kto sobie pomyśli.
Czujesz się w obowiązku utemperować swoją sztukę?
Trochę miałam z tym problem. Jestem na stanowisku, że nie powinnam tego robić.
Ale spotykasz się z instytucją. Następuje tu jakiś zgrzyt? Musiałaś coś odpuścić?
Na szczęście nie. Nie daję się. W Bibliotece Miejskiej w Opolu przy okazji wystawy "Czego pragną kobiety" nie dopuścili mi wystawy i powiedzieli: „zmień plakat”. To powiedziałam: „zmienię miejsce”. W końcu zrobiłam ją w „Miejscu X”. Tam zostało to bardziej docenione, niż jakbym miała się spinać, bo biblioteka jest imienia Jana Pawła II.
Dzisiaj i przez kilkanaście najbliższych dni, po wejściu do Galerii Sztuki Współczesnej od razu trafiamy na legendę, objaśniającą kilka symboli. W ten sposób dajesz swoim widzom wędkę i zachęcasz do szukania szczegółów na rysunkach?
Te symbole są bardzo abstrakcyjne. Ich znaczenie jest ironiczne, to zabawa z widzem. Wydaje mi się, że Polacy wszystko biorą nazbyt poważnie i brakuje im dystansu.
W sztuce?
W życiu. Brakuje im dalszego spojrzenia, dystansu. Oddal się na chwilę od ziemi i popatrz na wszystko z góry, inni ludzie nie myślą tak, jak Ty i to zupełnie normalne. A jak się zapętlisz w sobie to zapominasz, nie zdajesz sobie sprawy z tego, że ktoś może Cię inaczej zrozumieć i nie dlatego, że ma złe intencje.
Kiedy się okazało, że masz talent?
Nigdy. Jako dziecko bardzo dużo rysowałam i zawsze to były brzydkie rysunki. Pamiętam, że śmiali się ze mnie w szkole, bo brzydko rysowałam ręce. Nie wiem, jak to się stało, że skończyłam na sztuce, i że nawet niektórym się podoba. U mnie to chyba bardziej praca, niż talent. Zresztą, robię dużo rzeczy, gram na perkusji, haftuję, ale to wszystko to samo. Jak usłyszysz mnie na perkusji po obejrzeniu moich rysunków, to poznasz, że to ja.
Jeszcze przed wywiadem rozmawialiśmy o kulisach organizacji tej wystawy. Wspomniałaś wtedy, że chciałaś ją zorganizować w plenerze, podając za przykład rynek. Jest coś, w czym miasto mogłoby Ci pomóc?
Na pewno. Pamiętam, że z „Murkami” (grupa, która ozdabia zniszczone i zaniedbane elewacje. Jedna z najbardziej znanych prac „zagrała” w serialu „Szadź”, znajduje się przy ul. Szpitalnej 3 na ogródku piwnym przy kanale – red.) dostaliśmy mandat za mural na moście, który wykonaliśmy zamalowując jakieś napisy. Odwoływaliśmy się wtedy do MZD, ale ostatecznie mandat i tak zapłaciliśmy. Zresztą, czasami miasto wynajmuje artystów z zewnątrz, zamiast poprosić nas. To też trochę dziwne. Poza tym, kiedyś chciałam załatwiać pracownię, więc poszłam do urzędu złożyć wniosek, ale nic z tego nie wyszło, bo usłyszałam, że „ludzie nie mają gdzie mieszkać”.
Czy ktoś może się na wystawę „Dziewczyna szatana” obrazić?
Wydaje mi się, że nikt. Nie miałam i nie mam zamiaru nikogo obrażać. Nigdy chyba nie zrobiłam projektu, który miałyby kogokolwiek obrazić. To ma raczej skłonić do rozmyślań, może rozbawić, a najlepiej zainspirować – to dla mnie najfajniejsze. Do modelu wystaw site-specific, czyli takich angażujących wszystkie zmysły, robionych pod miejsce, zainspirowałam się podczas Biennale w Wenecji.
Według kalendarza mamy już wiosnę. Masz już jakieś plany?
Ta wystawa tak naprawdę cały czas powstaje. Mam jeszcze parę pomysłów. A po zakończeniu w GSW, może przeniosę ją do innego miasta; Wrocławia, Krakowa. Albo do Niemiec. Ogromną pomocą w sprawach promocyjnych jest sama GSW, do tego stopnia, że w trakcie tworzenia mogłam o tym nie myśleć i zająć się pracą nad rysunkami.
Jeśli uda się otworzyć galerię dla zwiedzających, chciałabyś, żeby z czym ludzie wyszli po obejrzeniu Twojej wystawy?
Z otwartym umysłem. Nie ma tu pracy na odgórnie zadany temat, wszystko co jest na tej wystawie opiera się na tym, co najbardziej mnie w życiu bulwersuje; czyli to, że wszystko co robimy, robimy schematycznie. Poddajemy się autorytetom bez namysłu. Ostatnio pod tym względem na długie miesiące zszokował mnie eksperyment Milgrama.
Był eksperyment Milgrama, jest eksperyment Malv Miel?
Tak, cały czas je robię, na ludziach. Wszystkie moje wystawy są eksperymentem.
Rozmawiał Michał Górecki
"Dziewczyna szatana" w Galerii Sztuki Współczesnej w Opolu [PROGRAM]
Poza wystawą Malv Miel, która znajduje się na dwóch piętrach budynku, GSW zaprezentowała też 14-dniowy program towarzyszący. W jego ramach znajdziemy:
- wykłady: "Procesy o czary w XVII-wiecznej Polsce i Hiszpanii", "Dlaczego kobieta jest łączona z szatanem?",
- rozmowy dr. Anny Tabisz i Anity Dmitruczuk: "O żeńskich końcówkach w języku polskim",
- performance,
- dyskusje panelowe,
- koncert,
- oprowadzanie po wystawie (planowane już w budynku GSW na 16 maja).
Szczegółową rozpiskę wraz z datami i godzinami konkretnych wydarzeń znajdziesz na stronie Galerii Sztuki Współczesnej.