Dotychczas Ministerstwo Edukacji i Nauki dawało pieniądze na dodatkową naukę języka niemieckiego w szkołach. Wystarczyło, że zainteresowani rodzice wyrazili taką chęć. Poseł Janusz Kowalski (Solidarna Polska) podczas głosowania budżetu krajowego złożył jednak poprawkę, w myśl której chciał zakręcić kurek rządowych pieniędzy i uszczuplić darmowe lekcje na 40 mln zł. Argumentował, że w Niemczech "nie finansują nawet 1 euro nauki języka polskiego jako języka ojczystego!".
W środę (5 stycznia) poprawkami Kowalskiego, które przeszły przez Sejm, zajęła się komisja senacka. Przegłosowała przywrócenie zabranych pieniędzy. Kiedy 10 stycznia Janusz Kowalski gościł na antenie Radia Opole, jako przykład oszustwa w oświadczeniach o rzekomej przynależności do mniejszości, posłużył się słowami prezesa PSL z regionu opolskiego Marcina Oszańcy. Polityk PSL przyznał, że także jego dziecko korzysta z takiej formy edukacji.
Zobacz też: Opole: "Prawa Kobiet", zamiast "Żołnierzy Wyklętych". Do sporu dołącza KOWALSKI!
Najlepszym potwierdzeniem jest stanowisko szefa opolskiego PSL-u, który wprost mówi, że zapisał polskie dziecko, swoje dziecko na naukę języka mniejszości, po to, żeby nie płacić z własnej kieszeni, skoro może zapłacić budżet państwa. (...) Jeżeli na terenie RP jest około 150 tysięcy obywateli deklarujących się jako mniejszość niemiecka, a za te 236 mln finansujemy naukę języka niemieckiego dla 50 tysięcy dzieci, to gołym okiem widać, że te proporcje są zaburzone. Maksymalnie jest może z 15-18 tysięcy dzieci, które powinny być objęte tym systemem. Innymi słowy: na ponad 30 tysięcy dzieci są po prostu te pieniądze wyłudzone w taki sposób, że rodzice wypisują deklaracje, że ich dzieci należą do mniejszości niemieckiej i chcą się uczyć niemieckiego jako języka ojczystego, a uczciwi polscy rodzice tego nie robią.
Oszańca kontra Kowalski. "Chodzi o obronę dzieci"
Na reakcję nie trzeba było czekać długo. Prezes lokalnego PSL poinformował niedawno, że złożył zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa przez posła z Solidarnej Polski w związku z domniemanym pomówieniem (art. 212 kk). Zaznacza, że nie chodzi o personalne utarczki. "Tu chodzi o obronę przede wszystkim dzieci, ponieważ żaden polityk nie ma prawa odbierać dzieciom dostępu do edukacji".
- Nie chodzi tu już nawet o moją osobę, ale o wszystkich rodziców, którzy chcąc zapewnić możliwie dobre wykształcenie swoim dzieciom, w dobrej wierze i korzystając z możliwości, jakie daje im polskie prawo, zapisali swoje dzieci na naukę języka niemieckiego jako języka mniejszości - przekazał Oszańca.
Sprecyzował też kwestię - opisywanego przez Kowalskiego - "wyłudzania". - W 2013 roku, jak wiele osób nie mających niemieckich korzeni, zamieszkałem w jednej z miejscowości pod Opolem, gdzie mniejszość niemiecka jest w większości. To mała wioska, gdzie nie ma szkół językowych. W szkole, dzięki subwencji, którą dostają samorządy, a nie mniejszość niemiecka, zorganizowano lekcje niemieckiego jako języka mniejszości. I mój syn z tej możliwości skorzystał. Oświadczam, że nie musiałem deklarować ani swojej, ani jego przynależności do mniejszości niemieckiej, bo takiego wymogu nie ma - puentuje.
Zdaniem Oszańcy, poza tym, że szefa PSL, także zastępcy wójta w Dąbrowie, ograniczenie dostępu do nauki języka niemieckiego w ramach subwencji oświatowej dla wsparcia mniejszości narodowych uderzy przede wszystkim w małe miasteczka i wsie regionu, bo właśnie tam są największe skupiska mniejszości.
W samym Opolu z takiej formy dodatkowej nauki języka niemieckiego korzysta 3,5 tys. dzieci. Miasto miałoby stracić - według szacunków biura prasowego - ok. 3,5 mln zł. dotacji.