Chłopak trafił do szpitala w Kęzierzynie-Koźlu z Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Ozimku. Cierpiał na rożne choroby, m.in. padaczkę, dziecięce porażenie mózgowe. Zakaził się najpewniej w Ozimku. Już dwa tygodnie temu stwierdzono tam pierwsze przypadki koronawirusa. Pacjenci, wielu w bardzo złym stanie, zostali stamtąd ewakuowani do innych szpitali na terenie Opolszczyzny.
18-latek do Kędzierzyna-Koźla został przewieziony 17 kwietnia. Początkowo nic nie zapowiadało tragedii. Czuł się w miarę dobrze, jego stan uznawano za stabilny. Miał co prawda podwyższoną temperaturę, ale nie przekraczała ona 39 stopni Celsjusza. Kaszlał, ale – jak zaznaczają lekarze - niezbyt intensywnie. Sytuacja jednak zmieniła się diametralnie w ciągu krótkiego czasu.
Jacek Mazur, zastępca dyrektora ds. medycznych szpitala w Kędzierzynie-Koźlu, powiedział w TVN24, że nagle stan chłopaka znacznie się pogorszył, a choroba miała piorunujący przebieg. Wszystko się wydarzyło się bowiem w ciągu trzech godzin. Tyle czasu potrzebował koronawirus, by zabić 18-latka. - Zaczął gorączkować, miał ponad 40 stopni Celsjusza. Zmarł około godziny 22 – mówił Jacek Mazur.
Jego śmierć to dowód na to, że koronawirus może być groźny także dla młodych ludzi i nie wolno go lekceważyć. - Choroba nie wybiera zgodnie z wiekiem. Zachorować może każdy – podkreślał Jacek Mazur.