Małujowice. Dwie rodziny w tydzień straciły dach nad głową
W brzeskich Małujowicach pierwszy pożar wybuchł w nocy z 8 na 9 stycznia. Tam winna tragedii była zapalona w kominie sadza, która doprowadziła do pożaru. Bliscy trzyosobowej rodziny, która straciła dach nad głową - Łukasza, Angeliki i ich 12-letniej córki, założyli zbiórkę, żeby ta trójka mogła wrócić do siebie. Można ich wesprzeć m.in. TUTAJ.
Z ofiarą drugiej tragedii - Konradem Sambórskim - porozmawialiśmy osobiście. Niespełna tydzień później, w nocy z 20-21 stycznia 20-letni Konrad był w domu sam.
- To był normalny, czwartkowy wieczór (20 stycznia - red.), około 23.40. Byłem sam w domu, siedziałem w pokoju, przy komputerze. O tej porze chciałem dorzucić do pieca, bo w domu palimy węglem. Kiedy wyszedłem, przy suficie zobaczyłem dym, w pierwszej chwili pomyślałem, że wydobywa się z niedomkniętego wcześniej pieca, ale na dole nie zauważyłem niczego niepokojącego. Pobiegłem na górę, było już czuć palony plastik i drewno - wspomina. - Zobaczyłem dym, paliło się wnętrze ściany. Zadzwoniłem na straż pożarną i pobiegłem do sąsiada po gaśnicę samochodową. Niewiele dała...
Zostały tylko zwierzęta
Konrad mieszka w domu z siostrą i mamą. W chwili zagrożenia - choć był sam - zareagował wzorowo, możliwie minimalizując skutki pożaru. Najpierw sam próbował go ugasić, a później pomógł strażakom i policji. - Pierwsza na miejscu pojawiła się policja, później straż. Ogień przebijał się już przez szczyt dachu. Policjanci kazali mi wyłączyć korki, które - szczęśliwie - były na dole, gdzie nie dotarł wtedy jeszcze ogień - opowiada.
Zobacz też: Zapowiedziano koniec pandemii COVID-19. Ale nie wyrzucajcie maseczek! Jeszcze się przydadzą
Jak przyznaje, razem z rodziną musieli opuścić spalony dom. W zgliszczach zostały jednak zwierzęta. - W domu wciąż jest 5 naszych kotów i pies. Odwiedzamy je średnio dwa razy dziennie, czasami pomaga też sąsiad. Nie mamy na razie możliwości ich przenieść. Mieszkamy w mieszkaniu cioci na okres napraw - wyznaje.
Dach domu obejrzał już dekarz, wstępnie wyceniając szkody. Kwota przerasta możliwości finansowe rodziny, choć 20-latek, poza studiami na WSB we Wrocławiu, pracuje. Podobnie jak siostra. - Dekarz twierdzi, że może obejdzie się bez rozbiórki całej konstrukcji, a tylko jej głównej części. Resztę trzeba będzie powzmacniać i wymienić dachówki, ale w takiej sytuacji, to wciąż koszt powyżej 100 tys. złotych. Jeśli chodzi o pozostałe części domu: do wymiany są na pewno drewniane podłogi. Niektóre ściany zostały porozrywane przez strażaków, którzy sprawdzali, czy wewnątrz nie ma zarzewi ognia - relacjonuje.
Konrada i jego rodzinę można wesprzeć przez autoryzowaną zbiórkę: TUTAJ, oraz na internetowych aukcjach. Do pomocy rzuciła się także gmina i lokalna społeczność. Jedną z licytacji zorganizowała nawet lokalna pizzeria.