Juggalos to amerykańska subkultura skupiona wokół wydawnictwa Psychopatic Records. Muzycznie najłatwiej skojarzyć gatunek z horrorcor'em i zespołem Insane Clown Posse, który powołał wytwórnię do życia w 1991 r. Dziś jednym z CEO spółki jest Ouijca Macc. W jego domowym salonie od początku 2022 r. wisi obraz Amandy Drożdż, który ozdobił nową płytę, linię ciuchów i dziesiątki koncertów.
Super Express: Jak trafiłaś do Los Angeles?
Rynek polskiej sztuki nigdy nie był dla mnie. Skończyłam studia (UAP w Poznaniu - red.) i wiedziałam, że chcę wyjechać, tylko nie wiedziałam gdzie. Przez chwilę, jeszcze w trakcie studiów, byłam w Maladze, czułam się tam bardzo dobrze, właściwie wtedy już wiedziałam, że mogę być wszędzie tylko nie w Polsce. Z Poznania wróciłam do domu rodzinnego pod Opole, na miesiąc się w tym domu zamknęłam i szukałam opcji. Obiecałam sobie wtedy, że do grudnia (2021 r. - red.) wyjadę.
I plan kończył się na wyjeździe?
Ruszyć się i robić sztukę, taki był plan. Później przypomniałam sobie o znajomym z Los Angeles, choć tak naprawdę ciężko tu nawet mówić o "znajomym", bo znaliśmy się tylko z Instagrama. To było bardzo ryzykowne, ale stwierdziłam że znam siebie na tyle, że mogę zaryzykować. Że wiem, że jakoś sobie poradzę i ufam sobie. Mama była przerażona, więc musiałam przekonać nas obie. Napisałam do tego znajomego, kiedyś lata temu proponował mi współpracę, chciał zająć się mecenatem. Ryzykowałam, ale stwierdziłam że nie chcę o takich historiach tylko słuchać i czytać w książkach, chciałam być jej bohaterem.
(Ciąg dalszy wywiadu pod filmem z rozmowy)
Kiedy mówisz o ryzyku, co masz na myśli?
Jestem młodą kobietą i mam sama wyjechać do LA do praktycznie nieznanego mężczyzny. Wiesz o co chodzi. W ogóle, bycie kobietą w tym świecie jest dość trudne.
Ale pojechałaś.
Tak. W razie czego miałam plan B: znajomych w Nowym Jorku. W ciągu tygodnia od informacji zwrotnej, że wciąż jestem tam mile widziana, znalazłam loty i załatwiłem ESTĘ (Electronic System for Travel Authorization, alternatywa dla wizy amerykańskiej - red.). Pojechałam do Warszawy, stamtąd do LA. Nikt o tym, poza rodziną, nie wiedział.
Szybko poszło.
Tak, byłam zdeterminowana. Nie chciałam nikomu za wiele opowiadać, bo sama nie wiedziałam co robię. Lecę, żeby skorzystać z możliwości i postawić na siebie jako artystkę. Spróbować swoich sił w innym kraju. Miałam na to trzy miesiące, tyle dawała mi ESTA. Wzięłam wszystkie swoje zaoszczędzone pieniądze, trochę pożyczyli mi rodzice. W LA na zapleczu pracowni jubilerskiej miałam po prostu malować i rozglądać się za okazją. Ledwo wylądowałam i dowiedziałam się, że jego firma ma zlecenie na sesję dla GQ Magazine, bo Robert Pattinson potrzebował grillz'ów (złote, srebrne, platynowe nakładki na zęby, często np. z diamentami - red.). Przebrałam się i pojechałam.
Z jet lagiem?
Dokładnie. Działałam na automacie i adrenalinie. Na miejscu przedstawiałam się jako asystentka tego znajomego, ale i tak trochę czułam się jak impostor. Wiesz, jestem na planie zdjęciowym w LA, naprzeciwko stoi Pattinson i przymierza grill'z, a ja jeszcze parę godzin temu byłam w małym miasteczku pod Opolem. Abstrakcja.
I co zrobiłaś?
Uznałam, że nie będę robić z siebie fan girl, udawałam że dokładnie wiem gdzie jestem i co robię. Do Pattinsona nie byłam w stanie podejść, ale kontakt wzrokowy był!
Ale realnie pomagałaś na tym planie, czy byłaś asystentką tylko z nazwy?
Nie. Przeszłam się parę razy i tyle. Głównie obserwowałam. Później poznałam jeszcze m.in. naczelnego GQ Magazine i kilka innych osób z redakcji.
I to pierwszego dnia. Chyba dobry początek. Co było po tym zleceniu?
Dostałam pokój w mieszkaniu tego znajomego, dni spędzałam w pracowni, wieczory na eventach.
Wszystko co w tym czasie namalowałaś zostało na miejscu?
Tak. Jakaś cząstka mnie tam dosłownie utknęła. Prace są pod opieką moich znajomych, mam nadzieję zrobić tam kiedyś wystawę.
Wróćmy do chronologii. Jak to się stało, że Ouija Macc zamówił u Ciebie okładkę?
To chyba dotychczas mój największy sukces artystyczny. Ouija Macc jest jednym z bliższych znajomych osoby, do której przyjechałam. Można powiedzieć, że poznałam go prywatnie, w jego apartamencie. Drugiego, czy trzeciego dnia pobytu znajomy nas sobie przedstawił. Zupełnie przypadkowo, akurat wyjeżdżał do pracy.
Wiedziałaś, kim on jest? Czy po prostu nagle poznajesz gościa i dopiero później wychodzi, że to raper z Juggalo, CEO Psychopatic Records?
Nie, nie znałam go. Dopiero później zaczęłam sprawdzać o co chodzi z tymi całymi Juggalo. I to mi się w sumie spodobało, dużo czerpią z horroru, a ten jest z moją sztuką ściśle związany.
Czyli Ty jednak jakoś korespondujesz z tą kulturą?
No tak. A sam Ouija Macc okazał się niesamowicie ciepłą osobą, poznałam jego dziewczynę - pomogła mi z szyciem spódnicy na nowy rok - i jego koty.
Znaczy nie widziałaś w nim znanej gęby, tylko raczej nowego znajomego, sąsiada?
Absolutnie. To było wszystko bardzo organiczne, zwłaszcza że nie było żadnej przepaści między nami, on jest bardzo ludzki. Pewnego razu powiedział, że myślał o współpracy z jakimś artystą plastykiem, bo do tej pory tego nie robił. Chciał, żeby ktoś mu namalował okładkę albumu. Zaproponowałam, że zrobię taki obraz. Parę dni później pojawił się w studio, a ja miałam już projekt na płótnie, 1.40 cm. na 90 cm. Wszystkie wątpliwości zniknęły, od razu mu się spodobało.
Ile powstawał cały projekt?
Niecałe dwa miesiące. Chciałam to zrobić perfekcyjnie. Nie było żadnej konsultacji, żadnego deadline'u. Dał mi wolną rękę. Pewnego dnia powiedziałam, że obraz jest gotowy, pojechaliśmy do ramiarni i teraz oryginał wisi u niego w salonie.
A w trakcie tych dwóch miesięcy? Co robiłaś, poza malowaniem na jubilerskim zapleczu?
Cały czas coś. Jeden z ważniejszych wypadów był do Superchief Gallery LA. Tam była wystawa dot. cyberpunk i NFT, a tą kulturą się fascynuję. W środku mnóstwo artystów wizualnych, raperów, przeróżne postaci. W pewnym momencie zaczęłam pozować na samochodzie z MadMaxa, a był wiodącą ekspozycją całej wystawy. W tle blanty, bo w LA marihuana jest dozwolona, i nagle zbiegają się fotografowie. Performance’m zainteresowały się PussyRiot Girls. Później usłyszałam gdzieś, że odstawiłam prawdziwy, hollywoodzki oldschool. Zrobiłam performance w trakcie wystawy. W Polsce pewnie wyrzuciłaby mnie ochrona.
Nikt nie pytał kim Ty jesteś?
Byłam przedstawiana jako asystentka z pracowni jubilerskiej, artystka z Polski, która trafiła tu przez Instagrama. Niektórzy, kiedy dowiedzieli się już, że dopiero przyjechałam, pytali: "jak to? Zachowujesz się, jakbyś się tu urodziła".
Wszystkie ścieżki prowadzą do Instagrama. W zasadzie nawet odwrotnie, z Instagrama do LA
Tak. To, co ja robię na Instagramie, zawsze było kontrowersyjne. W Polsce pewne rzeczy nie przechodzą, a tam nagle pojawiam się i magia się dzieje.
Jesteś gotowa powiedzieć, że w Polsce musimy się dużo nauczyć?
Nie powiedziałabym tak. To, co dzieje się w Polsce na rynku sztuki po prostu nie jest dla mnie. Nie chciałam tutaj zaistnieć. Nie chcę nikogo pouczać, stwierdzam tylko, że wolę co innego. Nigdy nie czułam się tutaj dobrze, choć znam wielu artystów, którzy na polskim rynku sztuki się odnajdują.
Masz jakichś swoich mistrzów?
Tak, ale oni nie są tutaj.
A uczelnia?
Nie. Zawsze pracowałam indywidualnie. Z uczelni korzystałam jak z miejsca, gdzie mogę robić swoje rzeczy, tam miałam po prostu dostęp do pracowni.
To nawet trochę bezczelne.
Jestem trochę bezczelna. Ale w tym jest szczerość. Swoich profesorów darzę ogromnym szacunkiem, ale nie mogę powiedzieć, że na mnie wpłynęli.
I nie zależy Ci na uznaniu polskiej sceny?
Nie mam tu o co walczyć. Ouija Macc przesłał mi niedawno zdjęcie, jak w trakcie koncertu mój obraz wyświetlono na 10-metrowym billboardzie. Ja byłam już wtedy w Polsce. Jest tłum, a przed tłumem mój obraz. Feedback dla twórcy jest bardzo ważny, szczególnie po czasie. Po tylu miesiącach widzę, że ta praca żyje własnym życiem, jest na koszulkach, bluzach, fani Ouija Macc'a piszą do mnie, że jestem teraz częścią rodziny Juggalo. Niesamowite uczucie. Każdemu artyście zależy na tym, żeby jego twórczość żyła. Zawsze bałam się sprzedawania moich obrazów, nie chciałam żeby ktoś je zamykał w salonie. I mój pierwszy wielki projekt zrobił to, czego chciałam, czyli żyje własnym życiem. Będę miała do niego ogromny sentyment.
Poprzeczka jest wysoko. Oczekujesz teraz, że telefony się rozdzwonią?
Niczego nie oczekuję, staram się robić co mogę, czyli dalej swoje. To trudny moment, nie wiem, czego mogę się spodziewać, do kogo odezwać.
Ale to nie jest tak, że jak po tej rozmowie zadzwoni wydawnictwo z propozycją, to Ty odmówisz, bo odcinasz się od rynku w Polsce?
Oj nie. Jestem otwarta na wszelkie kolaboracje. Chętnie znowu się tego podejmę. Pewnie największe propozycje są w Warszawie, a ja tam zupełnie nie urzęduję. Znam underground w Poznaniu. Wydaje mi się, że tutaj (w Polsce - red.) w ogóle niełatwo dopuszcza się do głosu młodych. W Poznaniu to zauważyłam, największe wydarzenia były poobsadzane przez profesorów. W trakcie studiów prawie nigdy nie zapraszano nas do współpracy.
Stójcie z boku i patrzcie?
Tak. To był klub wujków, sami bili sobie brawo. Nie wiem, jak w innych miastach, ale raczej polski mainstream jest hermetyczny.
Może czas powiedzieć: "oddawaj pędzel"?
Ale to by dopiero było bezczelne.
Co zrobić, żeby zostać z Tobą na bieżąco? Jak rozumiem, śledzić Cię na Instagramie?
Zapraszam! (Ig: amandadrozdz - red.)