Strzelanina w Namysłowie. Sąsiedzi zszokowani rodzinną tragedią
Rodzinne spotkanie w Namysłowie, w czasie którego doszło do strzelaniny, jeszcze długo będzie tematem rozmów nr 1 wśród mieszkańców. To nie tylko z uwagi na skalę zdarzenia, bo zginęły w nim 4 osoby, ale również z powodu faktu, że wszyscy uczestnicy tragedii uchodzili wcześniej za spokojnych ludzi, którzy cieszyli się powszechnym szacunkiem.
Wszystko zmienił 32-latek, który w niedzielę, 24 listopada, z nieznanych na razie przyczyn zabił swoich rodziców w wieku 65 lat i 39-letniego brata z broni palnej, a dzień później, w czasie próby siłowego wejścia kontrterrorystów do domu przy ul. Brzeskiej, odebrał sobie życie. W międzyczasie mężczyzna więził partnerkę brata i ich dwie córeczki w wieku 5 i 7 lat, ale po kilku godzinach, w niedzielę wieczorem, kobiecie udało się uciec i wezwać na miejsce policję.
- Nie słyszałem żadnych strzałów. Dobrze, że udało się jej uciec, bo o tym, że dzieje się coś złego, dowiedziałem się dopiero około 21:00, kiedy przyjechała pierwsza policja. Oni musieli tam więc być już przynajmniej kilka godzin. Wcześniej szedłem nawet na spacer w tamtą stronę, ale niczego podejrzanego nie zauważyłem - powiedział "Nowej Trybunie Opolskiej" jeden z sąsiadów rodziny. Dalsza część tekstu poniżej.
"Naprawdę nic złego nie mogę o nich powiedzieć"
Poszkodowana nie została jeszcze przesłuchana przez śledczych z uwagi na traumę, jaką przeżyła, ale zdążyła powiedzieć interweniującym na miejscu policjantom, że 32-latek kazał jej wcześniej skrępować dzieci. Dziewczynkom nic się nie stało i razem z matką trafiły pod opiekę służb medycznych, a następnie całą trójką zajął się psycholog policyjny.
Na miejscu znaleziono dwie sztuki broni: pistolet z tłumikiem i broń maszynową, ale nie wiadomo jeszcze, z której z nich oddano strzały - będzie to przedmiotem dalszej analizy. Sprawca miał na nie pozwolenie i nie był funkcjonariuszem żadnych służb mundurowych. Ani on, ani żaden z członków jego rodziny nie wzbudzali wcześniej jakichkolwiek kontrowersji. Jego 39-letni brat prowadził znaną w Namysłowie restaurację.
- Naprawdę nic złego nie mogę o nich powiedzieć. Przyjaźniłem się z nimi. Dla mnie to jest olbrzymi szok i pewnie dla wszystkich, bo starszy z braci był w Namysłowie bardzo znaną i lubianą osobą. Nasze dzieci chodziły razem do szkoły. Ten najmłodszy też był raczej spokojny, chociaż nie znałem go dobrze - mówi "Nowej Trybunie Opolskiej" inny z sąsiadów ofiar.