Przez blisko rok Marcin Ł. oszukiwał równocześnie pięć kobiet, podając się za wysokiego rangą pracownika polskich tajnych służb. Modus operandi? Mężczyzna musiał tłumaczyć swoje nieobecności tajnymi operacjami w różnych częściach świata, żeby kobiety nie rozgryzły oszustwa.
Z ustaleń śledczych wynika, że każdej kobiecie opowiadał podobną historię, według której był wysokim rangą funkcjonariuszem tajnych służb. W ten sposób tłumaczył swoje zniknięcia, podczas których w rzeczywistości prowadził 5 różnych związków: wszystkie kobiety myślały, że brał udział w tajnych misjach.
Nie byłoby w tym nic zabronionego, gdyby nie fakt, że jedną z oszukanych namówił do przekazania mu pochodzącego z wypożyczalni samochodu, który rzekomo miał być opłacony z funduszu służb. Zanim kobiecie udało się odzyskać pojazd, jej rachunek w wypożyczalni przekroczył 20 tys. zł, a w tym czasie uspokajał ją rzekomy syn Marcina. Pisał, że ojciec jest w Belgii i został ranny, przez co przebywa w amerykańskiej bazie w Rammstein.
Inne kochanki też sporo traciły, mężczyzna pożyczał od nich drobne kwoty na przeróżne wydatki. W końcu jedna z ukochanych zaczęła... własne śledztwo!
Ostatecznie udało jej się w ten sposób dotrzeć do żony oszusta (którą zresztą oszukiwał w podobny sposób). Zawiadomienie do prokuratury zdecydowała się złożyć tylko ta jedna kobieta. Według ustaleń portalu nto.pl, zrobiła to w 2016 roku, po dłuższym związku, w trakcie którego była przekonywana choćby o jego tajnych misjach podczas szczytu NATO w Warszawie, gdzie Marcin Ł. miał ochraniać samego prezydenta USA Baracka Obamę. Dwukrotnie wyłudził też od niej pieniądze, bo - jak wtedy tłumaczył - jego konto było zablokowane.
Rzecznik opolskiej prokuratury, prok. Stanisław Bar przekazał, że podejrzany nie przyznaje się do winy. Obecnie przebywa w zakładzie karnym, gdzie odbywa krótkotrwałą karę pozbawienia wolności za jazdę pod wpływem alkoholu.