Gwałciciele, mordercy, a wśród nich ona. Jest jedyną kobietą w ośrodku w Gostyninie

i

Autor: Pixabay.com

Gwałciciele, mordercy, a wśród nich ona. Jest jedyną kobietą w ośrodku w Gostyninie

2019-11-01 10:56

Tak wygląda codzienność Janiny, która przebywa w Krajowym Ośrodku Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym. Jego pacjentem był do niedawna Mariusz Trynkiewcz, a nadal jest nim m.in. Leszek P., zwany "Wampirem z Bytowa". W rozmowie z Onetem kobieta mówi, jak daje tam sobie radę.

Krajowy Ośrodek Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie powstał na mocy ustawy z dnia 22 listopada 2013 r. o postępowaniu wobec osób z zaburzeniami psychicznymi stwarzających zagrożenie wobec życia, zdrowia lub wolności seksualnej innych osób. Obecnie przebywa w nim ponad 70 pacjentów, w tym tylko jedna kobieta.

- Mężczyźni się tu ślinią i masturbują na mój widok. Staram się ukryć, że jestem kobietą - mówi w rozmowie z Onetem. - Ja mam sumienie. Ludzie, którzy tu siedzą, nie mają wyrzutów sumienia. Czasem opowiadają mi o sobie. O tym, co zrobili, o tych, których zgwałcili i zamordowali. A ja nie mogę zrozumieć, jak można było zabić dziecko, a potem je zakopać. Często zamykam się w pokoju i nie chcę mieć z tymi ludźmi nic wspólnego.

Kobieta sama nie jest "aniołkiem". Zanim trafiła do gostynińskiego ośrodka, przebywała w kilku szpitalach psychiatrycznych, a okres poprzedzający pobyt w Gostyninie spędziła w jednym z łódzkich zakładów karnych. Jak czytamy w reportażu Onetu, trafiła tam za usiłowanie zabójstwa dwóch kobiet na terenie szpitala psychiatrycznego w Bolesławcu.

Janina pochodzi z patologicznej rodziny - jej rodzice byli alkoholikami i obydwoje zmarli, gdy wchodziła w wiek dojrzewania. W związku z tym trafiła do domu dziecka, a później do ośrodka wychowawczego w Sobótce w województwie dolnośląskim. W tej drugiej placówce zaczęła się samookaleczać. Za tym przyszły dwie nieudane próby samobójcze, które doprowadziły do tego, że po raz pierwszy, choć nie ostatni w swoim życiu, trafiła do szpitala psychiatrycznego, a po jego opuszczeniu zaopiekowała się nią starsza siostra Małgorzata.

- Nie mogłam nigdzie pracować, bo Janinę ciągle trzeba było pilnować - opowiada Onetowi. - Nasze życie to były niekończące się przyjazdy policji i pogotowia. Ktoś pukał do drzwi znienacka i okazywało się, że to policjanci. Zawsze kręciłam głową, gdy pytali, czy to ja ich wzywałam. To Janina dzwoniła albo pisała do nich przez internet, że nas zamorduje. Nie chciała tego zrobić, chodziło jej o to, żeby zwrócić na siebie uwagę. Choroba rozwijała się w niej coraz bardziej. To nie była jej wina.

Stare demony wróciły, a to oznaczało dla Janiny kolejną izolację od społeczeństwa. Tym razem trafiła do szpitala psychiatrycznego w Bolesławcu, z którego udało jej się co prawda na chwilę wyrwać pod opiekę siostry, ale po ponownych problemach szybko wróciła na teren placówki, do zamknięcia.

Choroba coraz bardziej dawał o sobie znać, bo Janina zaatakowała w szpitalu dwie kobiety, za co postawiono jej zarzut zabójstwa, Jak czytamy w Onecie, biegli stwierdzają u niej tzw. borderline, czyli pograniczne zaburzenie osobowości. To sprawia, że po przyznaniu się do winy trafia do więzienia, a nie szpitala psychiatrycznego. 

"Ja nie chcę nikomu zrobić krzywdy. Ja chcę się leczyć" - powie jeszcze przed sądem w Jeleniej Górze, ale w tym wypadku prawo jest bezwględne.

Ostatnią część 3,5 letniego wyroku spędza w Zakładzie Karnym w Łodzi. - Wsadzili ją do jednoosobowej celi i izolowali od pozostałych kobiet. Przeszła gehennę - mówi Onetowi o pobycie siostry w więzieniu Małgorzata.

Po zakończeniu odsiadki kobieta nie wychodzi jednak na wolność, a do Krajowego Ośrodka Zapobiegania Zachowaniom Dyssocjalnym w Gostyninie, gdzie przebywa do dziś - wnioskuje o to dyrektor łódzkiej placówki, a biegli po raz kolejny stwierdzają, że Janina cierpi na borderline, a nie chorobę psychiczną.

 - Pojechaliśmy do KOZZD-u na kontrolę. Ona sama mówiła nam, że czuje się tam zagrożona. Pokoje są tam otwarte, można do nich swobodnie wchodzić. Pacjenci, z którymi przebywa na oddziale, byli skazywani m.in. za przestępstwa seksualne. W Niemczech, gdzie funkcjonują podobne ośrodki dla osób niebezpiecznych dla społeczeństwa, nigdy nie umieszcza się razem kobiet i mężczyzn. W Polsce nikt się nawet nad tym nie zastanowił - mówi Onetowi dr Ewa Dawidziuk z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.

Janinę cały czas wspiera starsza siostra Małgorzata, a ona sama nie traci nadziei, że jej piekło się kiedyś skończy.

- Chciałabym zostać wolontariuszką i zajmować się psami. Byłoby fajnie mieć normalne życie. Tak jak inni ludzie mieć psa, ogródek, jeździć z siostrą na zakupy i na lody. O tym marzę - mówi Onetowi.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają