Queen kończą w tym roku 50 lat, a w 1986 r., gdy urodził się Chonchera, byli chyba najpopularniejszym zespołem na świecie. Płocczanin odkrył jednak ich twórczość stosunkowo niedawno, bo kilkanaście lat temu, choć wcześniej znał oczywiście najlepsze największe przeboje grupy, jak "We are the champions" czy "We will rock you".
- Wszystko zaczęło się, gdy odwiedziłem Piotrka Bałę, aktora Teatru Dramatycznego w Płocku - wspomina Chonchera. - Robił jakieś porządki w domu i spytał, czy widziałem koncert Queen z Wembley z 1986 r. To był prawdziwy old school, bo miał go jeszcze na kasecie VHS, ale po obejrzeniu tego, co się działo w Londynie, wiedziałem, że to jest to. To był taki przełom i od tamtego momentu zacząłem krok po kroku poznawać ich dokonania.
Chonchera zaczął oczywiście od przeszukiwania internetu, choć na początku pomocą służył jeszcze Bała, który również będąc wielkim fanem zespołu, nagrywał jego teledyski czy poświęcone mu filmy dokumentalne.
- Sam zacząłem kolekcjonować wszystkie wydawnictwa Queen i mam ich już naprawdę sporo - kontynuuje Chonchera. - Oczywiście nie kupuję wszystkiego jak leci, bo praktycznie co chwila pojawiają się jakieś nowe, ale mam wszystkie najważniejsze koncerty, filmy dokumentujące trasy, wiele innych ciekawostek, które są u mnie na półce.
Z oczywistych względów Choncherze nie dane było zobaczyć na żywo Queen w oryginalnym składzie, ale nie wybrał się także na żaden z koncertów z udziałem amerykańskiego wokalisty Adama Lamberta.
- Myślę, że mogłoby to zakłócić mój idealistyczny obraz Queen jeszcze z Mercurym, który był jedyny w swoim rodzaju. Do tego, delikatnie mówiąc, nie jestem fanem Lamberta, więc będę musiał się zadowolić Spotify czy płytami, które do tej pory kupiłem. Jeśli chodzi o występy na żywo, to dużo bardziej cenię Queen Exatravaganza, czyli efemeryczny projekt koncertowy, który wymyślił kilka lat temu Roger Taylor. To nie to samo co niesamowite nagrania z lat 80., ale wokalista Marc Martel dawał radę.
Podobnie jak każdy wielki fan Queen także i Chonchera ma swoje ulubione kawałki, w tym wypadku trzy.
- Na 1. miejscu jest bez dwóch zdań "Under pressure", czyli Freddie Mercury śpiewający w duecie z Davidem Bowiem. Później wybrałbym "Love of my life", a na ostatnim stopniu podium umieściłbym "Innuendo". Mogę ich słuchać na okrągło i wcale mi się nie nudzą, czy jestem w domu, czy jadę samochodem. Zresztą nawet na płytach Queen, które zostały niżej ocenione niż większość, są zawsze 2-3 bardzo dobre kawałki, prawdziwe "sztosy", które można wciągnąć na playlistę.
Dlaczego Queen?
- Mieszanie różnych gatunków, wiele oryginalnych, muzycznych pomysłów, które można znaleźć nawet w jednym utworze. Pietyzm, z jakim to wszystko tworzyli, ale też szczerość - w sensie dosłownym i przenośnym. Z jednej strony wierzę Freddiemu, gdy daje z siebie wszystko, co ma, na koncertach; z drugiej szanuję go za to, że razem z innymi członkami grupy przyznawali się do komponowanie piosenek specjalnie dla gawiedzi, by można było trochę poklaskać i potupać nóżką. Długo by o tym opowiadać, ale jest jeszcze wiele różnych rzeczy, które sprawiają, że jestem wielkim fanem Queen - kończy Chonchera.