Anna chorowała na tarczycę. Leczenie nie pomagało
Anna Kołcz zaczęła chorować na tarczycę jako dorosła kobieta. Z czasem zaczęła jej też dokuczać między innymi celiakia. Niestety, leczenie nie przynosiło skutków. - Żona albo nie przesypiała nocy, albo nie była w stanie wstać z łóżka - mówi Maciej Kołcz, mąż kobiety. Dlatego młoda mama, która niespełna rok wcześniej urodziła bliźniaki, postanowiła sięgnąć po medycynę naturalną. - Żona w internecie znalazła klinikę, która miała jej pomóc - mówi pan Maciej i dodaje, że tak też było. - Po każdym zabiegu czuła się o wiele lepiej niż przed - mówi mężczyzna.
DMSO. Rozpuszczalnik do analiz w laboratoriach
Pani Anna przyjmowała DMSO (dimetylosulfotlenek) - substancję legalną i dostępną w Polsce, ale niefigurującą na listach ani leków, ani suplementów. Według amatorów medycyny niekonwencjonalnej, DMSO ma cudowne właściwości: antynowotworowe, dotleniające komórki i zmniejszające zmęczenie. Toksykolodzy jednak tłumaczą, że jest to substancja, która jest stosowana jako… rozpuszczalnik do analiz w laboratoriach.
Pani Anna nie żyje przez błąd pielęgniarki
Niestety, tego feralnego dnia, gdy pani Anna przyjmowała kolejną dawkę substancji, doszło do przerażającej pomyłki. Lucyna P., pielęgniarka zabiegowa, która sporządziła roztwory, podała je pani Ani, a po 20 minutach rozpoczął się dramat. Okazało się, że pielęgniarka podała pani Annie nadtlenek wodoru o toksycznym stężeniu procentowym. Kobieta koniec końców straciła przytomność i wezwano karetkę pogotowia. Niestety, Lucyna P. nie powiedziała o swojej pomyłce, dlatego ratownicy zdecydowali się na ratowanie jak przy zatruciu toksykologicznym. Kobieta bowiem twierdziła, że do załamania stanu zdrowia pacjentki doszło po podaniu kroplówki z DMSO. Pacjentka już nigdy nie odzyskała przytomności. Zmarła dzień później w szpitalu.
Rodzina pani Anny walczy o odszkodowanie
Pani Anna osierociła dwójkę dzieci - małego Szymonka i Faustynkę. Mąż kobiety wychowuje dzieci samodzielnie, wyprowadził się z Poznania. Pielęgniarka za swoją pomyłkę została już skazana przez sąd na rok i 6 miesięcy więzienia. Właśnie rozpoczął się jednak proces cywilny w tej sprawie. Mąż pani Anny domaga się od pielęgniarki i kliniki odszkodowania dla siebie i dzieci - w sumie 1,8 mln zł. Chce także otrzymać dla dzieci comiesięczną rentę.
Klinika, która dzisiaj już nie istnieje, zaraz po tragedii wydała oświadczenie co do sposobu leczenia kobiety: "Pacjentka leczona była metodami uznanymi i stosowanymi na całym świecie. Nadto chcemy z całą stanowczością podkreślić, że taka sama substancja jest powszechnie stosowana przy leczeniu np. bólów reumatoidalnych czy w stanach zapalnych. W związku z tym apelujemy, by nie wyciągać zbyt daleko idących wniosków i na tę chwilę nie łączyć zdarzenia z zastosowanym leczeniem" - napisano.
- To, co przeszliśmy, to koszmar. Szymon i Faustyna nie mają mamy, a ja muszę im tłumaczyć, dlaczego ich mamusia nie żyje - mówi na koniec pan Maciej.