Najprawdopodobniej w czwartek (19.10) prokuratura przedstawi zarzuty 71-latkowi, który w środowe dźgnął nożem 5-letniego chłopca na poznańskim Łazarzu. Nieznany jest motyw działania sprawcy. Na miejscu tragedii płonął znicze. Ktoś zostawił misia. Ten widok rozdziera serce. Mieszkańcy są bardzo wstrząśnięci tragedią. Jeden z mężczyzn, który przyszedł na miejsce zdarzenia, powiedział Polskiej Agencji Prasowej, że niewyobrażalne jest to, co muszą czuć teraz rodzice chłopca. - To nie do pomyślenia: zostawiasz dziecko w przedszkolu, idziesz do pracy, czy załatwiać jakieś rzeczy, i nagle dostajesz telefon, że coś się stało. A potem się okazuje, że ty już nigdy dziecka z tego przedszkola nie odbierzesz. Nigdy więcej do przedszkola nie zaprowadzisz. To się nie mieści w głowie - powiedział.
- Kiedy wracałam i zobaczyłam, co tu się stało, rozpłakałam się, bo nie mogłam uwierzyć, że takie tragedie się dzieją - powiedziała PAP pani Joanna. - Szczególnie, że ten człowiek podobno się odgrażał wcześniej, sąsiedzi nic z tym nie zrobili. U nas w Polsce dopiero, jak się coś wydarzy, to dopiero się reaguje. Skoro sąsiedzi mówili już wcześniej, że się odgrażał, że wysadzi blok – to już wtedy trzeba było reagować, wtedy było trzeba coś robić - dodaje kobieta.
Jak doszło do tego nieprawdopodobnego dramatu? Dwie grupy przedszkolaków wybrały się ze swoimi wychowawczyniami do pobliskiej poczty. 71-letni Zbysław C. mieszka w pobliżu i tego dnia wyszedł z domu z dwoma nożami. W pewnym momencie, przed wejściem do swojej kamienicy, rzucił się na przechodzące tamtędy dzieci. Potwór trafił Maurycego w klatkę piersiową. Chłopczyk zmarł na stole operacyjnym.
Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Poznaniu prok. Łukasz Wawrzyniak przekazał PAP, że śledczy najpierw muszą dokończyć prowadzone oględziny miejsca zbrodni, a dopiero później zatrzymany mężczyzna zostanie przesłuchany. W ocenie prokuratora zarzuty 71-latkowi zostaną przedstawione w czwartek, po zebraniu całości materiału dowodowego.