Epidemia to doskonały czas na ukrywanie się! Można zamaskować się tak, że nawet bliscy nie mogą się rozpoznać. Ale dla specjalnej pościgowej grupy z Poznania, tzw. „łowców głów”, nie była to żadna przeszkoda! Po tym, jak Sąd Okręgowy w Poznaniu wydał list gończy za Arkadiuszem Ł. szukali go najlepsi z najlepszych. Szybko okazało się, że po kilku dniach w Poznaniu, gdzie jest zameldowany, Hoss wyjechał do Warszawy. Myślał, że dzięki epidemii jest niewidzialny - i to dosłownie. Zakrywanie twarzy i chodzenie w kapturze na głowie w nikim nie wzbudzało zainteresowania. Hoss przed policją ukrywał się w wynajmowanych na krótko apartamentach w Warszawie. Przez trzy tygodnie z mieszkania do mieszkania przewozili go znajomi. - Policja cały czas deptała mu jednak po piętach - mówi Borowiak.
Tak było i tym razem. W Wielki Piątek do apartamentowca na warszawskiej Woli przywiozła go zaprzyjaźniona para. Hoss siedział na tylnym siedzeniu. Gdy wjechali do podziemnego garażu, z auta wysiadł Arkadiusz Ł. Na głowie miał kaptur, twarz miał zasłoniętą szalikiem, w ręce trzymał drogą torbę louis vuitton. To w niej miał cały swój bagaż: rzeczy na zmianę, mydło, pastę do zębów. O żadnej dużej walizce nie było mowy, żeby nie wzbudzać podejrzeń. W małej torbie, ale za bagatela 10 tysięcy złotych, miał wszystko, co było mu potrzebne. Z torbą w ręce ruszył do windy. Przywołał ją i czekał aż otworzą się drzwi. Ale na to, co zobaczył po ich otwarciu, przygotowany nie był. - W windzie czekali już na niego policjanci z Poznania - mówi Andrzej Borowiak. Hoss zbladł. Był tak zaskoczony, że nie potrafił wydusić z siebie żadnego słowa. Gdy usłyszał od policjantów: „Przyjechaliśmy po ciebie z Poznania”, już wiedział, że jego wolność właśnie się skończyła.
Hoss trafił za kratki, bo poznański Sąd Okręgowy postanowił, że król wnuczkowej mafii będzie czekał na swój proces apelacyjny w areszcie. We wrześniu ubiegłego roku usłyszał wyrok siedmiu lat więzienia za oszukiwanie emerytów wymyśloną przez siebie metodą „na wnuczka”.