Nad kontrowersyjną dyrektorką poznańskiego zoo - Ewą Z. - czarne chmury zbierały się już długo, ale dopiero teraz śledczy z Poznania zdecydowali się działać radykalnie. - Ewie Z. przedstawiono zarzuty dotyczące działania na szkodę Miasta Poznania poprzez wykorzystanie funkcji dyrektora i nadużycie swoich uprawień, a także pokrzywdzenia wierzycieli oraz nakłonienia świadka do złożenia fałszywych zeznań - mówi Super Expressowi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. O co dokładnie chodzi śledczym? Prokuratura między innymi zarzuca dyrektorce potwierdzenie wykonania fikcyjnych usług na rzecz ZOO. Ewa Z. miała doprowadzić Poznań do niekorzystnego rozporządzenia mieniem w łącznej kwocie co najmniej 100 tysięcy złotych.
Zobacz: Zapłacili za bilet do ZOO, oczekiwali atrakcji. Rzucali kamieniami w bizona na oczach dziecka
To jednak nie wszystko. Ewa Z. miała wykorzystywać służbowy samochód do celów prywatnych, w którym kierowca jeździł po nią do pracy, a nawet zawoził jej syna do szkoły oraz zabierać do domu karmę, szczepionki i lekarstwa kupione dla zwierząt w zoo. To niebagatelny koszt dla zoo, bo w swoim gospodarstwie pod Poznaniem Ewa Z. ma tych zwierząt… blisko sto. To jednak nie koniec listy. Prokuratura zarzuca też Ewie Z., że zlecała zatrudnionemu w ogrodzie zoologicznym weterynarzowi leczenie i operowanie jej czterech szopów i dwóch psów. Jakby tego było mało - miała długi i zdaniem śledczych ukrywała na koncie znajomego zagrożone zajęciem komorniczym pieniądze, które pochodziły z jej książek o zwierzętach.
Wobec dyrektorki zastosowano dozór policji. Ma też zakaz kontaktowania się ze świadkami i - co najważniejsze - została zawieszona w pełnieniu funkcji. - Nie może również wchodzić na teren ZOO - informuje Wawrzyniak. Podejrzanej grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności.
Ewa Z. dyrektorką poznańskiego Zoo została w 2015 roku. Szybko trafiła do ogólnopolskich mediów. Z ogrodu zoologicznego zrobiła azyl dla źle traktowanych cyrkowych zwierząt czy tych wyrwanych z nielegalnych hodowli. Wszyscy ją podziwiali, a ona, zdeterminowana i bezkompromisowa, zawsze podkreślała, że działa dla dobra zwierząt.
W "Super Expressie" opisywaliśmy wiele jej akcji ratowania bezbronnych zwierząt, między innymi przemycanych na wschód tygrysów, które w skandalicznych warunkach, w ciężarówce utknęły na granicy z Białorusią. O zwierzętach zawsze mówiła „osoby zwierzęce”. Zaangażowała się też w ratowanie zwierząt z ogarniętej wojną Ukrainy.
Niestety, z biegiem czasu, coraz więcej osób mówiło, że Ewa Z. zrobiła z Zoo swój prywatny folwark. Miała zwalniać niewygodnych pracowników, wiele osób odeszło też, bo nie wytrzymywało atmosfery w Zoo. Niektórzy byli pracownicy ogrodu opisują, że Ewa Z. straciła kontakt z rzeczywistością i poczuła się bezkarna. Dziennikarzom, którzy sukcesywnie, od kilku miesięcy, dopytywali ją o o toczące się przeciwko niej śledztwo, mówiła, że wszystko może wyjaśnić.
Miesiąc temu - na swoim prywatnym profilu w mediach społecznościowy - opublikowała zdjęcie swojej ręki. Napisała: „Tak wyglądają moje ręce. Czasem znacznie gorzej. Wstydzę się je pokazywać. To dowód na to, co przez całe życie robię. Sprzątam po zwierzakach. Rozdaję setki misek z wodą. Używam stale środków do dezynfekcji. Pracuję ciężko fizycznie”. I dodała: „Całe moje życie kręci się wokół zwierzaków i do tej pory zwisało mi i powiewało, co ludzie powiedzą, żal czasu było na złych ludzi i hejterów, mam za dużo zajęć. Na to, czy mnie ktoś lubi, czy nie, wpływu nie mam i generalnie chyba nawet mieć nie chcę. Ale nie pozwolę niszczyć mojej rodziny, mojej pracy i jej efektów. Żal zawsze było mi pieniążka na pełnomocnika, bo za pracę płacić trzeba, a to pieniążek zabrany sprzed paszczy i z zasięgu łapek szopów i rodzeństwa. Trudno, przeżyjemy, dłużej będziemy walczyć o szopie latyfundia. Zamierzam pociągnąć do odpowiedzialności wszystkie osoby, które wykorzystując fałszywe doniesienie złożone do prokuratury, znieważają mnie, krzywdzą, usiłują wypłynąć na powierzchnię Ziemi na moich plecach i grzbietach moich podopiecznych”.