Chociaż ciało Ewy Tylman udało się odnaleźć blisko dwa miesiące temu, prokuratura wciąż nie ujawnia bliższych szczegółów na temat okoliczności jej śmierci i ustaleń trwającego śledztwa. Wiadomo, że przyczyny zgonu nie udało się ustalić w wyniku przeprowadzonej sekcji zwłok. Ciało, które przez 8 miesięcy przebywało w wodzie, uległo tak znacznemu rozkładowi, że nie odnaleziono żadnych śladów pozwalających ustalić szczegółowe okoliczności śmierci.
Śledczy przyjmują, że feralnej nocy z 22 na 23 listopada to towarzyszący Ewie Tylman kolega z pracy Adam Z. miał ją zepchnąć ze skarpy nad Wartą, a następnie zepchnąć jej ciało do rzeki.
We wtorkowym programie „Superwizjer TVN” przeprowadzono eksperyment z udziałem biegłych sądowych, którego celem było sprawdzenie, czy 26-latka mogła sama poślizgnąć się i wpaść do Warty, gdzie porwał ją nurt.
Polecany artykuł:
W przeprowadzonym eksperymencie brał udział Maciej Rokus, szef Specjalistycznej Grupy Płetwonurków RP i biegły sądowy z zakresu prowadzenia poszukiwań zwłok w wodzie. To właśnie jego grupa przez wiele miesięcy szukała ciała Ewy Tylman, w międzyczasie znajdując zwłoki innych osób.
- Eksperyment, który przeprowadziłem, polegał na tym, że pozorant wpadł do koryta rzeki i jego ciało leżało na powierzchni wody. Tak by się działo w przypadku swobodnego dostania się ciała do wody. Leżałoby na kamieniach przy brzegu – wyjaśniał w programie Maciej Rokus.
To by dowodziło, że Ewa Tylman została przez kogoś wepchnięta do wody. Ponieważ nie ma żadnych informacji świadczących o tym, aby pamiętnej nocy towarzyszył jej ktoś inny niż Adam Z., eksperyment zdaje się potwierdzać wersję przyjmowaną przez prokuraturę, która postawiła mu zarzut zabójstwa kobiety z zamiarem ewentualnym.