Ewelina Garczewska działała w Szlachetnej Paczce, Akademii Przyszłości i Stowarzyszeniu Wiosna. Udzielała się charytatywnie, chociaż sama od dwóch lat chorowała na miastenię. Niestety, na początku maja Ewelina zaczęła się gorzej czuć. Rzadka i podstępna choroba atakuje mięśnie, więc kobieta bardzo denerwowała się tym, że ma problemy z oddychaniem.
- Ewelina nagle zaczęła mieć duszności - opowiada Paweł Garczewski, ojciec wolontariuszki. Z pilnym skierowaniem pojechała do szpitala do Bydgoszczy, bo tam znajduje się oddział, na którym leczy się miastenię. - Usłyszała jednak, że jej stan jest dobry i ma czekać na przyjęcie na oddział w normalnym trybie - wyjaśnia pan Paweł. Dzień później, wieczorem, już z silną dusznością, trafiła do szpitala w Koninie. Została przyjęta na oddział neurologiczny. - Lekarka nie zainteresowała się jednak nawet historią jej choroby - twierdzi ojciec pani Eweliny. Trzy dni później, stan 31-latki bardzo się pogorszył. Kobieta upadła nawet na szpitalną podłogę i wysyłała błagalne informacje do rodziny.
- Dajcie żyć - pisała. Niestety, stan pacjentki pogarszał się z godziny na godzinę. - Podali jej tlen, ale nie podłączyli do respiratora - mówi Paweł Garczyński, który ma ogromny żal do medyków. 9 maja 31-latka zmarła. Rodzina nie może się z tym pogodzić.
Sprawa trafiła już do konińskiej prokuratury. - Wszczęliśmy śledztwo i zwróciliśmy się do placówki medycznej o dokumentację medyczną - mówi Super Expressowi Ewa Woźniak z Prokuratury Okręgowej w Koninie. W środę (15 maja) odbyła się sekcja zwłok młodej kobiety. - Z sekcji niestety nie wynika, jaka była przyczyna śmierci - wyjaśnia Woźniak.
Biegli pobrali do dodatkowych badań histopatologicznych bardzo dużo wycinków, które mają odpowiedzieć na pytanie, co naprawdę wydarzyło się w szpitalu w Koninie. Prokuratura już wie, że kobieta na miastenię leczyła się w wielu ośrodkach medycznych. - Wszędzie poprosiliśmy już o dokumentację medyczną - dodaje Ewa Woźniak.