Niestety, to bardzo smutna historia. Pod koniec maja Hania zaczęła wymiotować. Z dnia na dzień nagle osłabła więc rodzice pojechali do szpitala. Lekarze podejrzewali, że to wirus, ale prawda okazało się o wiele gorsza!
- Z Hanią było coraz gorzej. Wcześniej była małym łasuchem, teraz w ogóle nie chciała jeść. Po serii badań lekarze wrócili do nas z wieściami, które roztrzaskały nasz świat na kawałki. W mózgu naszej córeczki tykała bomba. Hania miała w główce 4-centymetrowy guz - mówią rodzice Hani.
Lekarze wycięli guza i pobrali wycinek do badań. Operacja trwała 7 godzin, ale wszystko się udało.
- Myśleliśmy, że teraz tylko rehabilitacja i wrócimy do domu… Myliliśmy się. Prawdziwy horror miał się dopiero zacząć - opowiadają rodzice dziewczynki.
Okazało się, że Hania ma raka splotu naczyniowego, czyli jeden z najbardziej agresywnych nowotworów.
- Prawdopodobnie ma on podłoże genetyczne. Lekarze wezwali nas na rozmowę. Okazało się, że są kolejne przerzuty. Dwa guzy w główce i zaczątek na rdzeniu kręgowym. Rokowania fatalne. Zrobiło się ciemno, a ciszę, która zapadła, przerywał tylko nasz płacz - dodają rodzice.
Hania odbywa chemioterapie, która zawiodła. Okazuje się, że polska medycyna wobec dziewczynki jest bezradna.
- Rak splotu naczyniowego leczy się w USA – znaleźliśmy dzieci z Polski, dla których w naszym kraju nie było szansy, ale poleciały do Ohio i wciąż żyją! W Stanach ten rodzaj raka traktuje się jako bardzo agresywny, ale uleczalny… Czekamy na ostateczną odpowiedź i na kosztorys - leczenie innych dzieci kosztowało kilka milionów złotych… To nasza ostatnia nadzieja. Innej nie mamy - przekazują rodzice.
Na portalu siepomaga.pl trwa zbiórka na rzecz Hani. Potrzeba około czterech milionów złotych. Link do zbiórki znajduje się TUTAJ.