Emilia K. nie lubiła szpitali. Gdy szła na operację usuwania torbieli jajnika, nie mogła jednak przypuszczać, że to ostatnie chwile jej życia. Miał ją operować sam ordynator, więc wydawało się, że jest w najlepszych rękach. Jednak to, co wydarzyło się w trakcie zabiegu chirurgicznego przyprawia o zawrót głowy. Po otwarciu brzucha i usunięciu zmian na jajniku, lekarze zaszyli cięcia. Nie zauważyli, że w ciele pacjentki została łyżka chirurgiczna. Jak do tego doszło? W szpitalu zastanawiają się teraz nad tym chyba wszyscy.
– Narzędzia powinny być policzone przed operacją i po – tłumaczy Piotr M. Czerwiński-Mazur, zastępca dyrektora ds. lecznictwa Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego w Koninie.
Po operacji kobieta nie mogła dojść do siebie. Czuła się bardzo źle. Brzuch bolał ją tak bardzo, że trudno to opisać słowami. Lekarze zdecydowali, że trzeba zrobić zdjęcie rentgenowskie. To, co zobaczyli na ekranie monitora, przeraziłoby każdego. W brzuchu pacjentki tkwił ogromny metalowy przedmiot. – Od razu podjęliśmy decyzję o wyjęciu narzędzia chirurgicznego – mówi Czerwiński- Mazur. Niestety, kobieta zmarła kilka dni po drugiej operacji.
– Badamy teraz, czy zaszycie narzędzia chirurgicznego miało związek ze śmiercią pacjentki – mówi wicedyrektor i dodaje, że od razu wdrożono w szpitalu specjalne procedury. Powołano komisję do zbadania sprawy, lekarze przeprowadzili też sekcję zwłok pani Emilii.
Tymczasem zdruzgotana rodzina młodej kobiety zawiadomiła prokuraturę o tym, co się stało. – Gromadzimy materiał dowodowy. To początkowy etap śledztwa – mówi Aleksandra Marańda, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Koninie i wyjaśnia, że czynności prowadzone są w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci oraz narażenia na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i zdrowia.
– Nam to już Emilki niestety nie wróci – mówi załamany tata kobiety.