Do dramatu doszło we wtorek (15 września). Zamiast rano stawić się na posterunku pod Poznaniem - Sylwia N. zabrała do swojego auta synka Wiktora (9 l.) i pojechała do lasu niedaleko domu. Przy sobie miała służbową broń.
- Mogła ją mieć, bo policjanci z małych posterunków właśnie w domu, w specjalnych kasetkach, przechowują pistolety - tłumaczy Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Po sekcji zwłok wiadomo już, że policjantka sama zrobiła krzywdę sobie i swojemu dziecku. Wzięła służbową broń, wymierzyła w skroń synka i w leśnym zagajniku oddała strzał do chłopca. Potem strzeliła sobie w usta.
- Biegły stwierdził uraz czaszkowo-mózgowy - mówi Super Expressowi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Śledczy wciąż szukaj odpowiedzi na pytanie, dlaczego policjantka zdecydowała się na ten dramatyczny krok.
Tragedię odkryli policjanci, którzy zaniepokoili się, że funkcjonariuszka nie stawiła się w pracy i zaczęli jej szukać.
- Wciąż badamy wszystkie okoliczności sprawy - mówi Łukasz Wawrzyniak. W policji Sylwia N. sprawdzała się idealnie. Było widać, że kocha tę pracę. Była nie tylko wysportowana i świetnie technicznie przygotowana do służby w mundurze, ale też bardzo empatyczna i uczynna. W pracy wszyscy ją lubili i szanowali. W życiu prywatnym nie miała łatwo: samotnie wychowywała synka, a w przeszłości samobójstwo popełnił też jej brat.
- Była bardzo dobrą mamą, a Wiktor był dla niej całym światem - mówią jej przyjaciele i znajomi. Wszyscy zadają sobie pytanie, co skłoniło kobietę do tego, że zdecydowała się targnąć na życie dziecka i swoje.
- Badamy i analizujemy wszystkie możliwe kwestie. Będziemy się starali wyjaśnić, jaki był motyw tego czynu - mówi Wawrzyniak.
Zobacz także: Środa Wielkopolska: Policjantka zastrzeliła synka i siebie. Wcześniej samobójstwo popełnił jej brat