To była noc z 3 na 4 marca. Oprawca przyszedł do swojej żony i zadał jej 11 ciosów nożem. Wszystko dlatego, że był o nią chorobliwie zazdrosny, a ona chciała się z nim rozejść. Miała dość życia z osobą zaborczą, impulsywną i nadużywającą alkoholu. – Siostra bała się męża – mówiła w trakcie rozprawy Iwona Ch.–O, szwagierka oskarżonego. Kilka miesięcy wcześniej spowodował on wypadek ze swoim synem, gdy jadąc za szybko autem uderzył w drzewo. – Zrobił to celowo, mówiąc jej, że „pozbawi ją najcenniejszego” – wspominała. Chłopiec po wypadku szybko trafił do szpitala, co uratowało mu życie. Gdy Tomasz J. mordował jego matkę, nie było go w domu.
Po zabójstwie potwór odkręcił kurki z gazem. Doszło do wybuchu. Kamienica się zawaliła. Niestety, pomimo dramatycznej akcji strażaków, cztery osoby zostały pogrzebane żywcem.
Wiele osób nie miało o Tomaszu J. dobrego zdania, ale też nikt nie przypuszczał, że jest zdolny do takiego bestialstwa. – Dużo pił, codziennie chodził z plecakiem do sklepu nocnego. On chciał być i czuł się panem, a to był zwykły, szary człowiek. Nie lubiliśmy go i on nas pewnie też nie - zeznawała Renata K., sąsiadka, która w wybuchu straciła syna.
Wczoraj na sądowej sali Tomasz J. nie wykazał żadnej skruchy. – Nie przyznaję się – oznajmił krótko. Jego obrońcy oświadczyli, że nie chce on uczestniczyć w procesie. Prokurator postawił mężczyźnie łącznie cztery zarzuty. - Będziemy się domagać kary dożywotniego więzienia – zdradził prok. Łukasz Stanke.