To był dzień, w którym Bartosz K. i jego dziewczyna mieli razem zamieszkać. Niestety znów się pokłócili. To w sumie nie było nic dziwnego. Kłócili się często i o byle co. Bartosz K. był wyjątkowo nerwowy. Tego dnia też między nimi coś poszło nie tak. – Zrobiła ze mnie głupka – mówił w takcie procesu i tłumaczył, że Marzena czekała w innym miejscu niż się umówili. Chwycił więc za maczetę i zaczął dźgać na oślep. Z dziką furią i nienawiścią. Dźgał ręce, nogi i twarz. Odciął też kobiecie… kawałek palca.
Gdy trochę ochłonął, wepchnął kobietę do auta i… zawiózł do leszczyńskiego szpitala. Tam powiedział, że Marzenę znalazł zakrwawioną w lesie.
Polecany artykuł:
Po zatrzymaniu przez policję okazało się, że Bartosz K. był pod wpływem narkotyków. W sądzie mydlił jednak wszystkim oczy, że zażył je dopiero przed szpitalem, już po ataku. – Zażyłem narkotyki pierwszy raz – mówił, ale był mało przekonujący, bo w jego samochodzie policjanci odnaleźli kilkadziesiąt tabletek extazy i metamfetaminy. Mówił też, że maczeta w jego samochodzie to nie jest nic dziwnego. – Mam działkę. Maczeta to mój sprzęt ogrodniczy – mówił przed sądem.
To nie było pierwsze takie zachowanie oskarżonego. Wcześniej zaatakował na drodze kierowcę. Zajechał mu drogę, podszedł do niego z maczetą i ukradł telefon.
Bartosz K. na wyrok za usiłowania zabójstwa jeszcze trochę poczeka. Sędzia Katarzyna Obst mimo zamknięcia wcześniej przewodu sądowego, postanowiła, że wyroku jeszcze nie będzie. Chce przesłuchać biegłego sądowego z zakresu toksykologii.
Polecany artykuł: