Był marzec 2018 roku. Dochodziła godzina 8.00 w niedzielny, mroźny poranek, gdy na poznańskim Dębcu rozległ się przerażający huk. W jednej z kamienic wybuchł gaz. Zawaliło się kilka pięter. Chociaż początkowo wszyscy myśleli, że to nieszczęśliwy wypadek, prawda okazała się być okrutna. Na jaw wyszły przerażające fakty: w domu doszło do morderstwa, a zabójca, chcąc zatrzeć ślady odkręcił gaz. Beata J. Chciała odejść od awanturującego i zazdrosnego męża, znalazła sobie nową miłość i zażądała rozwodu. Wtedy Tomasz J. Postanowił, że zabierze jej wszystko, co najcenniejsze. Spowodował nawet wypadek samochodowy w styczniu 2018 roku, z którego cudem z życiem uszedł ich syn.
Tomasz J. od samego początku procesu nie przyzwał się do winy. - Odmawiam składania wyjaśnień. Nie przyznaję się do żadnego z zarzucanych czynów - mówił przed sądem. Wczoraj po raz drugi zabrał głos. - Bardzo martwię się o syna, nigdy bym go nie skrzywdził - beznamiętnie odczytał z kartki. Przyznał się jedynie do spowodowania wypadku samochodowego. Sąd jednak mu nie uwierzył. Tomasz J. dostał dożywocie i nie będzie mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie nie wcześniej niż za 30 lat. Będzie też musiał wypłacić setki tysięcy złotych rodzinom swoich ofiar.