To było starcie bezpośrednich sąsiadów w ligowej tabeli. Lech miał dwa punkty więcej od Piasta, a wyglądał jak zespół znajdujący się w strefie spadkowej. Piłkarze Adama Nawałki nie mieli żadnych argumentów w starciu z zespołem z Gliwic.
Pierwsze minuty spotkania zwiastowały, że to nie będzie wielki mecz. Tak też było i z pewnością nie zachwycił on nawet największych koneserów polskiej ekstraklasy. Spotkanie toczyło się w wolnym tempie, a akcji bramkowych mieliśmy jak na lekarstwo. Piast udowodnił, że w piłce nikt punktów za styl nie przyznaje. Liczą się gole, które tego wieczoru zdobywali wyłącznie zawodnicy Waldemara Fornalika.
Gospodarze już w pierwszej połowie udokumentowali swoją przewagę. Piotr Parzyszek uprzedził w polu karnym Marcina Wasielewskiego i mocnym strzałem głową pokonał bezradnego Jasmina Buricia. To był jednak dopiero początek show jakie zaprezentowali gliwiczanie w piątkowy wieczór.
Lechici grali ociężale i wyglądali jakby nie mieli nie tylko pomysłu na grę, ale także sił, aby prosto kopnąć piłkę. Można stwierdzić, że przy golu na 2:0 poznaniacy mieli pecha. Najlepiej w zamieszaniu w polu karnym odnalazł się Jorge Felix, który wpakował piłkę do siatki. Ozdobą meczu była jednak bramka na 3:0. Mikkel Kirkesow zdobył ją bezpośrednio z rzutu wolnego.
Piast poczuł tego wieczoru krew. Z każdą minutą grał coraz swobodniej, czego efektem była bramka na 4:0. Doskonałe podanie do Joela Valencii musiało się skończyć kolejnym golem. Lech był na kolanach, a piłkarze marzyli o tym, aby jak najszybciej wrócić do Poznania.
Idealnym podsumowaniem meczu był rzut karny dla Kolejorza w doliczonym czasie gry. Pedro Tiba uderzył tak nieudolnie, że bramkarz Piasta, Frantisek Plach nie miał żadnych problemów ze strzałem Portugalczyka.
Drugi wiosenny mecz za Kolejorzem i druga porażka. Wszyscy myśleli, że Lech będzie w stanie walczyć o mistrzostwo Polski, a tymczasem miejsce w czołowej ósemce wydaje się być zagrożone. Za tydzień lechitów czeka spotkanie z Legią Warszawa. Kibice raczej nie mają powodów do optymizmu.