Gdy Lidia opowiada o tym, że zostawiła w Ukrainie swoich bliskich, do oczu napływają jej łzy. - Teściowie nie chcieli zostawiać swojej ziemi, swojego gospodarstwa i swoich kwiatów, boję się, co z nimi będzie - mówi kobieta. Sama, w pierwszym dniu inwazji Rosji na Ukrainę postanowiła wyjechać od razu. - Otworzyłam okno i zobaczyłam wojskowy samolot na niebie - mówi pani Lidia, która w Ukrainie była pielęgniarką i nauczycielką biologii. Przeraziła się. Zadzwoniła do męża i bratowej, którzy są w Polsce, bo tutaj pracują. - Powiedzieli mi, że od razu mam wyjeżdżać stamtąd - mówi kobieta.
Czytaj też: Gdy wybuchła wojna to rzuciła pracę! Ukrainka z Kalisza mówi o "misji"
Tak też zrobiła. Siebie i dwóch synów spakowała do jednej walizki. - Marko i Taras zabrali ze sobą tylko telefony komórkowe - mówi kobieta. Busem dostała się w pobliże granicy, ale ostatnie 6 kilometrów przeszła z chłopcami pieszo. - Były korki, a my nie chcieliśmy czekać - mówi pani Lidia. Gdy dostała się do przejścia granicznego, mówi, że miała dużo szczęścia. W kolejce stała „tylko” 10 godzin. - Było zimno, ale poubieraliśmy wszystko, co mieliśmy w walizkach - mówi pani Lidia. Chłopcy byli przerażeni, ale czuli, że muszą pomóc mamie. W końcu udało im się dostać do Polski.
Teraz są u swojej krewnej w Zalasewie pod Poznaniem, z niepokojem obserwują informacje z Ukrainy. Ich największe marzenie? - Żeby wojna się szybko skończyła i żebyśmy szybko wrócili do domu - mówi pani Lidia ze łzami w oczach.