28 lipca w godzinach przedpołudniowych w kamienicy przy ul. Umińskiego w Poznaniu wybuchł pożar. W mieszkaniu, gdzie pojawił się ogień strażacy odnaleźli na łóżku zwęglone ciało 62-letniej kobiety. Z pożaru zdołał uratować się jej 67-letni konkubent, który rozpaczał z powodu śmierci swojej partnerki.
Z informacji, do których dotarł „Głos Wielkopolski”, wynika, że obecnie mężczyzna jest podejrzewany przez śledczych o to, że mógł on celowo podpalić mieszkanie.
Na taki trop wskazują pokrętne tłumaczenia mężczyzny. Twierdził, że gdy się obudził, zobaczył płonący fotel, a ogień bardzo szybko się rozprzestrzenił na stojący obok tapczan, na którym spała 62-letnia kobieta. Trudno jednak wyjaśnić, dlaczego się nie obudziła i nie próbowała uciekać.
- On często zmieniał wersje i szczegóły. Kluczył, ale przy tym próbował wywołać wrażenie, że jest ofiarą niesłusznych podejrzeń – powiedziała „Głosowi” osoba znająca szczegóły śledztwa.
Wobec niespójnych zeznań Andrzeja P. przeprowadzono eksperyment procesowy, który wykazał, że meble nie mogły płonąć tak szybko, jak twierdził.
Także wstępne ustalenia biegłego z zakresu pożarnictwa wykazały, że źródło ognia nie mogło pojawić się na fotelu, lecz na tapczanie.
Andrzej P. na razie przebywa w areszcie pod zarzutem nieudzielenia pomocy oraz nieumyślnego spowodowania śmierci swojej partnerki. Niewykluczone jednak, że wkrótce kwalifikacja czynu może zostać zmieniona na zabójstwo, za co będzie mu grozić dożywocie. 67-latek nie przyznaje się do winy.
Jak udało się ustalić „Głosowi”, mężczyzna 7 lat temu trafił do więzienia na 10 miesięcy po tym, jak… oblał tę samą kobietę substancją łatwopalną i podpalił. Mimo to 62-latka zamieszkała z nim, gdy ten wyszedł na wolność po odbyciu wyroku.