Ta tragedia wstrząsnęła 5 lat temu nie tylko Poznaniem, ale i całą Polską. Albert Radomski wracał do domu z imprezy na Starym Rynku. Świętował swoje urodziny. Nagle w centrum miasta chłopaka zaatakował Krzysztof M. W sądzie napastnik tłumaczył się, że zrobił to, bo nieznajomy go obraził. - Szedł i miał łzy w oczach. Był bardzo wzburzony. Powiedział, że pokłócił się ze swoją kobietą i że moja zrobi ze mną to samo – tłumaczył. To wystarczyło, by Krzysztof M. uderzył Alberta dwa razy. Uderzenia były tak silne, że młodego chłopaka wyrzuciło na sam środek jezdni ul. Krysiewicza w Poznaniu.
Chwilę później wydarzył się kolejny dramat, bo przejechał po nim samochód. Za kierownica auta siedziała młoda menadżerka Marta Sz. Ona także wracała do domu po spotkaniu z przyjaciółmi. Czy mogła nie dostrzec, że na jezdni leży człowiek? Tak zeznała i w śledztwie, i w sądzie, tłumacząc, dlaczego się nawet nie zatrzymała. Sąd pierwszej instancji skazał Krzysztofa M. i Martę Sz. na trzy lata więzienia, ale Sąd Apelacyjny w Poznaniu zmienił te wyroki. Mężczyzna został prawomocnie skazany na karę 6 lat więzienia. Wobec Marty Sz. sąd w wyroku obniżył karę do 1 roku więzienia z warunkowym zawieszeniem jej wykonania na okres 2 lat.
Stan zdrowia Albert od początku był bardzo zły. Gdy wyszedł ze śpiączki farmakologicznej, wymagał kosztownej rehabilitacji. Nigdy nie wrócił do swojego stanu zdrowia sprzed wypadku. Uraz głowy był tak potężny, że całe jego dotychczasowe życie legło w gruzach. Od wypadku poruszał się na wózku. Dzięki heroicznemu wysiłkowi jego najbliższych Albert po czterech latach od wypadku oddychał samodzielnie, siedział z pomocą rehabilitantów, potrafił skupić wzrok na mówiącej do niego osobie. Niestety, w środę 23 marca - zmarł.