Alona Romanenko przyjechała do Polski razem z mężem w 2017 roku. Na Ukrainie Alona była kelnerką i nie widziała dla siebie przyszłości. Najpierw przyjechał Andriej (40 l.) i znalazł pracę na budowie. Później dołączyła do niego żona. Pracę znalazła w pralni w Luboniu. - Zdążyłam tam przepracować cztery dni - mówi Alona. Wydawało się, że jej zadanie - podwieszanie na hakach prześcieradeł, które trafiały później do maglownicy - nie było trudne. Ale pechowego dnia fragment tkaniny zablokował się między walcami maszyny, bo był na nim supeł. Alona usłyszała polecenie kobiety, która stała przy maglu: - Bierz to! Zabieraj!
29-latka zaczęła wyciągać prześcieradło, wtedy maglownica wciągnęła jej rękę aż do łokcia. - Walec zmiażdżył mi najpierw palce, potem całą dłoń. Ręka paliła się w wysokiej temperaturze. Zaczęłam krzyczeć i błagać o pomoc - opowiada Alona. Rękę udało się uwolnić po kilkudziesięciu minutach. Kończyna była już wtedy dosłownie ugotowana i lekarze musieli ją amputować.
CZYTAJ: Tragedia Ukrainki. Magiel zmiażdżył jej rękę. Jest interwencja ministra Ziobro
Śledczy oskarżyli Roberta S., właściciela pralni, za narażenie Alony na utratę zdrowia i życia. Mężczyzna był oskarżony o to, że nie przeszkolił pracownicy z zasad obsługi maszyny i BHP. Ukrainka nie miała też ważnych badań lekarskich, a sam magiel nie miał odpowiednich osłon zabezpieczających.
Sąd nie miał wątpliwości. Robert S. jest winny kalectwa Alony. Oprócz wyroku 10 miesięcy w zawieszeniu na trzy lata, Robert S. musi też w sumie wypłacić swojej byłej pracownicy 45 tysięcy złotych.
Alona Romanenko zapowiedziała, że nie będzie odwoływać się od tego wyroku.