Daniami z jego kuchni zachwycał się sam Robert Makłowicz, a jego restauracja zawsze wypełniona była po brzegi klientami. Pan Jarosław kochał to, co robił: pyszne jedzenie, ciepła, rodzinna atmosfera, doskonała obsługa to był jego znak rozpoznawczy. Początkowo prowadził tylko restaurację przy Rynku we Wrześni, ale zdecydował się rozwijać biznes i kupił pałacyk w ruinie w centrum miasta. Razem z żoną ogromnym wysiłkiem tworzył to miejsce na nowo. Restaurację udało się otworzyć latem tego roku, a hotel miał być otwarty jesienią. Przez pandemię nie udało się tego zrobić. Pałacyk na Opieszynie świecił pustkami. Przez zakazy związane z koronawirusem wszystkie imprezy zostały odwołane, a restauracja nie mogła przyjmować gości. Także hotel nie doczekał się ani jednego klienta.
Czytaj też: Co z lokalami po śmierci znanego restauratora z Wielkopolski? Mamy odpowiedź!
Czy to właśnie to tak załamało pana Jarosława, że odebrał sobie życie? Wiele na to wskazuje i nikt nie znajduje innego powodu, by wytłumaczyć ten dramatyczny krok.
We Wrześni w Wielkopolsce nie ma chyba osoby, która by pana Jarka nie znała. Wszyscy mówią o nim, że był duszą towarzystwa, zawsze uśmiechnięty, czerpał z życia pełnymi garściami. Był nawet muzykiem lokalnego zespołu Milord. Grał na gitarze. Pałacyk to było jego oczko w głowie, jego marzenie i sens życia. Teraz stał pusty. - Ze względu za wykluczenie udziału osób trzecich, prokurator nie podejmował w związku z tą tragedią żądnych czynności - mówi Super Expressowi prokurator Łukasz Wawrzyniak.
Czytaj też: Wstrząsające komentarze po śmierci restauratora. "Takich ludzi będzie więcej"
Przed jedną z restauracji pana Jarosława stoi znicz. - Był cudownym człowiekiem, będziemy go często wspominać - mówią jego znajomi, którzy wciąż nie potrafią pogodzić się z tą tragedią.