Ta informacja wstrząsnęła w czwartek popołudniu całą Polską. Dziennikarkę „Głosu Wielkopolskiego”, która jechała na rowerze, potrącił samochód. Sprawca, jak się później okazało 25-letni kierowca busa Opla Vivaro, nie udzielił kobiecie pomocy, nie zatrzymał się i uciekł z miejsca wypadku. 35-latka zmarła na miejscu. Do pracy ruszyła chodzieska policja. Drobiazgowo przeglądali monitoringi z pobliskich miast i po nitce do głębia trafili do Gołańczy. Tam, w jednym z domów, za budynkami gospodarczymi stał rozbity samochód, przygotowany już do naprawy. - Obok auta leżały już nawet klucze i części - mówi Super Expressowi Andrzej Borowiak z wielkopolskiej policji. Zatrzymano trzy osoby. Właściciela auta, jego brata i jeszcze jedną osobę z rodziny. - 25-letni kierowca usłyszał już zarzuty - mówi Andrzej Borowiak. Przez całą sobotę (5 września) będą trwały przesłuchania pozostałych osób zamieszanych w ukrywanie auta. - Trwają czynności. Więcej będziemy mogli powiedzieć po ich zakończeniu - mówi Łukasz Wawrzyniak z Prokuratury Okręgowej w Poznaniu.
Tymczasem na jaw wychodzą nowe, przerażające fakty. Jak informuje redakcja, w której Anna Karbowniczak pracowała - kobieta dostała przed śmiercią pogróżki! - A konkretnie jeden anonim z groźbami oraz drugie, wysłane do jej przełożonych, sfałszowane pismo ją oczerniające - napisał Łukasz Cieśla i Michał Kopiński w „Głosie Wielkopolskim”. Pogróżki dotyczyły opisywanej przez Annę Karbowniczak sprawy Anity W., która jest w areszcie za zabójstwo swojego 2-letniego synka. Po tej sprawie odszedł szef Prokuratury Rejonowej w Chodzieży oraz asesor, która zajmowała się sprawą. Głowy poleciały reż w chodzieskiej komendzie policji. W sierpniu Ania Karbowniczak napisała kolejny artykuł o bulwersującej historii. - Następnie Ania dostała groźby. Najpierw jednak do redakcji przyszedł list. Odebrała go szefowa oddziału w Chodzieży. List był zbiorem – całkowicie zmyślonych – zarzutów wobec Anny Karbowniczak - informują dziennikarze „Głosu WIelkopolskiego”, którzy dodają, że w minioną niedzielę drugi list – zaadresowany już na swoje nazwisko – odebrała z redakcji Anna Karbowniczak. - Nadawca dobrze ją znał: jej wygląd, sytuację rodzinną, jej teksty. „Słuchaj (tutaj pada wulgarne określenie). Przestań pisać o złamanej nodze dziecka bo wszystko każdemu może się naraz złamać, np. też noga, paluszek, kręgi, coś na buzi itp.” – zażądał. To jeden z najłagodniejszych fragmentów, list był wulgarny i pisany agresywnym językiem - czytamy w „Głosie Wielkopolskim”.
Dziennikarka zgłosiła w środę (3 września) sprawę do Prokuratury Okręgowej w Poznaniu. 4 września doszło do wypadku… Czy to przypadek? Sprawę badają już prokuratorzy.