Ale Adam Z. albo milczy, albo zasłania się niepamięcią. Czy to taktyka procesowa, czy rzeczywista trauma po tym, co się stało? To również zagadka.
Takich pytań wciąż jest więcej niż odpowiedzi.
CZYTAJ: Tak wygląda grób Ewy Tylman. Jej ojciec wylał nad tą mogiłą morze łez [ZDJĘCIA, WIDEO]
Co wiemy na pewno?
Ewa Tylman 22 listopada 2015 roku wybrała się ze swoimi znajomymi z pracy (pracowała w Poznaniu w dużej drogerii) na kręgle. Zwykła impreza integracyjna nie skończyła się wraz z ciszą nocną, ale towarzystwo przeniosło się do dwóch innych knajp w centrum miasta. Pili, tańczyli, śmiali się. Wyszła po godzinie 2. Szła z Adamem Z., kolegą, z którym dobrze bawiła się cały wieczór. Szła w kierunku domu na os. Armii Krajowej na poznańskich Ratajach. Kamery monitoringu zarejestrowały ich drogę z ul. Wrocławskiej przez pl. Bernardyński w kierunku mostu Rocha. Tam ślad się urywa. Adam Z. który pojawia się w oku kamery kilka minut później ponownie idzie już sam.
Czytaj też: Pięć lat od zaginięcia Ewy Tylman [REKONSTUKCJA ZDARZEŃ]
W następnych dniach rusza akcja poszukiwawcza młodej kobiety. Nie można się przecież w biały dzień rozpłynąć w powietrzu, w centrum miasta… Wiele osób - w tym rodzina - myśli, że kobieta została porwana. Na jednym z przystanków tramwajowych znaleziono jej dowód osobisty. W poszukiwania Ewy zaangażował się prywatny detektyw Krzysztof Rutkowski, sprowadzono nawet psy z Niemiec do poszukiwań, nurkowie przeczesywali Wartę. Po Ewie wciąż nie było śladu.
Wtedy po raz pierwszy pojawiają się sygnały, że za zaginięciem Ewy może stać jej kolega Adam Z. Koniec końców policja zatrzymuje go 2 grudnia.
Ostateczny zarzut
Adam Z. usłyszał prokuratorski zarzut zabójstwa Ewy Tylman z zamiarem ewentualnym. Przed policjantami miał się nawet do tego przyznać, ale nie ma na to żadnego dokumenty, tylko słowa mundurowych. To prokuraturze starczyło do zrekonstruowania przebiegu wydarzeń tak: zdaniem śledczych, gdy Ewa i Adam byli już w okolicy Warty, nagle kobieta zaczęła uciekać przed kolegą i znalazła się przy skarpie. Tam miał ją dogonić Adam Z. i być może – co nie do końca ustalili śledczy - próbując schwycić, zepchnął ją w dół. – Ewa Tylman spadła i straciła przytomność – mówiła w czasie mów końcowych w trakcie procesu pierwszej instancji Magdalena Jarecka, prokurator, która pisała akt oskarżenia. Śledczy są przekonani, że Adam Z. zszedł wtedy do nieprzytomnej koleżanki po łagodniejszej części skarpy, chwycił ją za ręce i nieprzytomną pociągnął w stronę rzeki. Nad brzegiem Warty miał zrobić coś strasznego. Nieprzytomną i pijaną koleżankę wepchnąć do wody. – Najpierw górną część ciała, potem dolną – mówiła Jarecka. Ciało popłynęło z nurtem. Proces tego jednak nie wykazał. Zdaniem sądu Adam Z. nie był w stanie dokonać tego zabójstwa w tak krótkim czasie - bo od czasu, gdy zniknęli sprzed kamer, a Adam znów się pojawił na monitoringu minęło dokładnie kilka minut. Adam Z. jest wolnym człowiekiem.
Kolejny zwrot akcji
Ale śledczy i oskarżyciele posiłkowi nie składają broni. Proces apelacyjny przynosi kolejny zwrot akcji. Sędzia uchylił wyrok uniewinniający i podkreślił, że Adam Z. doskonale wiedział, że Ewa Tylman znalazła się w rzece. - Oskarżony w swoich pierwotnych wyjaśnieniach zeznał, że Ewa Tylman uciekała przed nim. Doszło między nimi do konfliktu. W ocenie sądu nie ulega wątpliwości, że ta wersja jest wiarygodna. Zdaniem sądu pewne jest że Adam Z. widział, że Ewa Tylman znalazła się w wodzie - mówił i jednocześnie podkreślał, że nie ma dowodu na to iż Adam Z. dopuścił się zabójstwa. - To co zebrała prokuratura nie udowadnia mu winy - dodał. Brakuje podstaw, aby uznać, że Adam Z. dopuścił się zabójstwa, ale co najmniej powinien odpowiadać za nieudzielenie jej pomocy.
- Pewne jest jedno - mówi Andrzej Tylman. - Kolega zostawił moją córkę na pastwę lodu. Mam nadzieję, że w końcu pęknie, bo to on wie, co naprawdę wydarzyło się nad Wartą.
Ponowny proces w sprawie Ewy Tylman rusza 10 grudnia.