Przypomnijmy historie, która poruszyła cała Polskę. Zimnej, listopadowej nocy cztery lata temu Ewa Tylman bawiła się na firmowej imprezie w centrum Poznania. Było wesoło, lał się alkohol, towarzystwo co chwilę zmieniało lokale. Nad ranem 26-latka postanowiła wrócić do domu. Towarzyszył jej Adam Z. Szli ze Starego Rynku w stronę Mostu Rocha i to właśnie tam, w pobliżu Warty, wydarzyło się coś tragicznego, bo pół roku później wyłowiono ciało młodej kobiety z rzeki. Śledczy uznali, że za jej śmierć odpowiedzialny jest Adam Z. Prokuratura oskarżyła go o zabójstwo, ale po ponad dwuletnim procesie został uniewinniony.
Wczoraj Sąd Apelacyjny uchylił ten wyrok. Uznał, że sąd pierwszej instancji źle ocenił materiał dowodowy, choć przyznał, że nie ma żadnego dowodu na to, że Adam Z. stał za śmiercią kobiety. Sprawa raz jeszcze trafi na wokandę. Sąd Apelacyjny podkreślił, że Adam Z. doskonale wiedział, że Ewa Tylman znalazła się w rzece. - W swoich pierwotnych wyjaśnieniach zeznał, że uciekała przed nim - mówił sędzia Kordowiecki. Dlaczego? Pokłócili się o coś, Ewa zaczęła biec w stronę rzeki. Jak i dlaczego znalazła się w lodowatej wodzie? Tego nie wiadomo. Wiadomo, że nie ma dowodów na zabójstwo. - Ale co najmniej powinien odpowiadać za nieudzielenie jej pomocy - dodał sędzia.