Dla pracowników poznańskiego ZOO to była olbrzymia logistyczna akcja. - Zaczynamy jedną z najtrudniejszych operacji. Ale pewni, że to dla ich dobra. Bądźcie z nami. Z Nim – prosiła pani dyrektor i przepraszała zwiedzających, ale na potrzeby akcji musiała nawet zamknąć w sobotę Ogród Zoologiczny. Najpierw weterynarz musiał z broni podać zwierzętom środki nasenne, niektórym kotom trzeba było podać dawkę powtórną, potem trzeba je było przenieść do specjalnych klatek. Pracownikom ZOO towarzyszyli… policjanci. W kaskach i z bronią w ręku, na wypadek, gdyby któryś z tygrysów jednak się obudził i rzucił na człowieka. Wszystko trwało 5 godzin i szło zgodnie z planem, chociaż jak relacjonowali opiekunowie zwierząt, tygrysy po przebudzeniu wcale nie były szczęśliwe. Jakby nie zdawały sobie sprawy, że jadą do lepszego dla nich miejsca, gdzie będą mieć jak w raju… Pojechały w specjalnych autach dostosowanych do przewozu zwierząt, w których była odpowiednia temperatura i monitoring do obserwacji tygrysów. – Na drogę dostały prowiant od nas – mówiła Ewa Zgrabczyńska, która po całej akcji nie kryła radości.
Ta historia zaczęła się w drugiej połowie października, gdy włoski właściciel 10 tygrysów postanowił zapakować je jak przedmioty w metalowe i drewniane skrzynie i w wyjątkowo niehumanitarnych warunkach przetransportować do Rosji – oficjalnie: do przedsiębiorcy, który prowadził swoje ZOO, nieoficjalnie na śmierć, by wyprodukować z nich znane w medycynie wschodu afrodyzjaki. Jeden z tygrysów nie przeżył gehenny drogi i padł, bo tygrysy dokarmiane były nieregularnie kurczakami z marketu. Wszystkie były odwodnione, wyczerpane i na skraju śmierci. Utknęły na granicy polsko – białoruskiej, bo kierowcy zabrakło niezbędnych dokumentów. Gdy o sprawie zwierząt dowiedziała się Ewa Zgrabczyńska, z poznańskiego Ogrodu Zoologicznego, które jest nie tylko zwykłym ZOO, ale też azylem dla źle traktowanych dzikich zwierząt – od razu ruszyła do akcji. Za zgodą władz Poznania i Inspektora Weterynaryjnego 7 z 9 kotów trafiło pod jej skrzydła. Od samego początku było jasne, że w Poznaniu są tylko na chwilę, ponieważ nie ma tu jeszcze profesjonalnego wybiegu dla takich czworonogów. Hiszpańska organizacja Adwokaci Zwierząt postanowiła je zabrać do siebie, gdy zwierzęta dojdą do siebie w Poznaniu. I stało się. Zwierzęta pojechały.
W poznańskim ZOO pozostały jeszcze dwa tygrysy.
- Przed nami wielka batalia o zmiany w prawie i azyl – mówi Ewa Zgrabczyńska.