Ponad rok trwa walka z pandemią koronawirusa. Obecnie zmagamy się z trzecią falą, która sieje spustoszenie w szpitalach. W wielu placówkach powoli zaczyna brakować wolnych łóżek i respiratorów. Telewizja WTK dostała wstrząsający list od jednej z lekarek, która pracuje w szpitalu "mieszanym". To placówka, która przyjmuje pacjentów zarówno z koronawirusem, ale także z innymi schorzeniami.
- Całkowity chaos organizacyjny, decyzje podejmowane z dnia na dzień, bez elementarnej analizy konsekwencji. Wojewoda wydaje decyzje bez zastanowienia - jak oraz kim to wykonać? Odpowiedzialność zrzucana jest na szpitale, które nie mają takich mocy przerobowych zarówno w zakresie personalnym, technicznym, jak i finansowym - napisała lekarka.
W swoim liście podkreśliła, że liczba pacjentów drastycznie się zwiększa, ale nie ma to odzwierciedlenia jeśli chodzi o personel. Problem jest z nowymi pacjentami. Zaznacza, że "nie ma gdzie tych pacjentów zbadać, nie mówiąc o jakimkolwiek miejscu, by pacjenta przyjąć, diagnozować i leczyć".
- Personelu mamy tyle samo, a obstawiamy pracę dodatkowego (największego w szpitalu) oddziału. Dodatkowo wożą do nas teraz pacjentów z trzech powiatów, więc mamy trzy razy więcej pacjentów i mniej niż połowę dotychczasowych możliwości - pisze lekarka.
W szpitalu dwie pielęgniarki przypadają na 45 pacjentów, których trzeba m.in. nakarmić, zmienić im pieluchy, podać wodę. Lekarka zaznacza, że w placówce jest zaledwie jeden psycholog i nie ma żadnego wolontariusza.
Ponadto liczba łóżek, dla pacjentów, którzy nie chorują na COVID-19 dramatycznie się zmniejsza. Wstrząsające jest to, że nie można łóżek ustawić na korytarzu, ponieważ ich nie ma w magazynie.
Kobieta zaproponowała, aby stworzyć dla niezakażonych pacjentów "call center", które będzie wskazywać medykom w których szpitalach są wolne miejsca. Taki system stworzono w przypadku chorych na COVID-19 więc lekarka twierdzi, że to ułatwiłoby znacząco pracę.
- Gdy tylko przychodzę do pracy, to chce mi się płakać. Jestem zmęczona. Wykończona psychicznie codziennym podejmowaniem decyzji - kogo przyjąć, a kogo w miarę bezpiecznie odesłać do domu. (To ja biorę za to stuprocentową odpowiedzialność) - przyznaje.
Lekarka podkreśliła, że w marcu przepracowała 330 godzin, co jest olbrzymią liczbą.
- Zapewniam cię, że nie z pazerności, ani dlatego, że nie lubię spędzać czasu z moimi małymi dziećmi. Nadszedł czas, kiedy trzeba rzucić wszystkie ręce na pokład. Tylko ktoś nam ten pokład nieźle i bez skrupułów demoluje - kończy.