Jedna trumna, skrywająca ciała Wiktorka i jego mamy była opuszczana do ciemnego grobu. Wokół zgromadzili się żałobnicy. Rodzina, znajomi, przyjaciele ze szkoły dzieciaka i koledzy Sylwii N. z policji. Co jakiś czas w modły kapłana wdzierał się jakiś spazmatyczny szloch. Tak Solec Wielkopolski żegnał i kata, i ofiarę.
W głowach pogrążonych w smutku uczestników ceremonii tłukły się pytania: Dlaczego? Czemu Wiktorek musiał zginąć z ręki tej, której przecież bezgranicznie ufał? I co doprowadziło kobietę do takiej rozpaczy, że postanowiła z sobą zabrać, tego, którego na pewno najbardziej na świecie kochała? - Zabrała tę tajemnicę do grobu - szeptali żałobnicy.
Nad grobem mamy i syna stał również ojciec Wiktora. To facet po przejściach. Swe grzechy odpokutował w więzieniu. Gdy wyszedł, miał nadzieję, że relacje pomiędzy nim a mamą i synem się znowu ułożą.
Niestety dwa strzały, które tydzień temu we wtorek zagłuszyły śpiew ptaków w lesie pod Środą Wielkopolską przekreśliły te plany. Ojciec mógł tylko gorzko zapłakać nad tragedią Wiktorka.