Tragedia wydarzyła się w lutym 2009 roku, ale wszystko rozpoczęło się ponad rok wcześniej, gdy kościański sąd skazał Jana Sz., właściciela małej firmy budowlanej, mieszkańca Biskupic w gminie Przemęt, za gwałt na swojej żonie. Mężczyzna już na sądowej sali odgrażał się i groził świadkom, którzy zeznawali przeciwko niemu. Tym bardziej zaskoczyło wszystkich, że po wyroku Jan Sz. wyszedł na wolność. Dlaczego? Wymiar sprawiedliwości uznał, że do czasu uprawomocnienia się wyroku nie musi przebywać w więzieniu. To był początek tego horroru.
Zobacz także: Strzały na targowisku w Wielkopolsce! Ranny 70-latek trafił do szpitala
Na reakcję Jana Sz. nie trzeba było długo czekać
Najpierw, gdy sąd chciał go ponownie zamknąć zaczął się ukrywać, a potem 32-latek zakradł się do bliskich jego żony Honoraty w Machcinie i za zeznania przeciwko niemu wykonał na nich egzekucję. Wdarł się na posiadłość partnera swojej szwagierki Arkadiusza K. (31 l.) i z zimną krwią zastrzelił go w stajni. Potem zaczaił się na konkubinę swojej ofiary. Karolinę D. (28 l.) dopadł w domu i strzelił do niej dwa razy.
Po mordzie przepadł jak kamień w wodę
Przez tydzień wielkopolska policja szukała go dzień i noc. Śledczy metr po metrze przeczesywali okolicę miejsca zbrodni w poszukiwaniu mordercy. Zaocznie postawiono mu zarzuty i wydano za nim list gończy. Z dnia na dzień obława miała coraz większy zasięg. Mieszkańcy Wielkopolski bali się wychodzić po zmroku. Panika sięgnęła zenitu, gdy policjanci dostali informację, że ktoś widział Jana Sz. w Śmiglu.
Mundurowi z karabinami uczestniczący w obławie kazali uczniom jednej ze szkół schować się w sali gimnastycznej. Przerażone dzieci drżały tam ze strachu, zanim nie przyjechał po nie ewakuacyjny autobus. Mundurowi musieli zastosować specjalne środki, aby w razie strzelaniny nikomu nie stała się krzywda. Potem policjanci przeczesywali lasy, ogródki działkowe, pustostany. Podejrzewano, że Jan Sz. znów może kogoś zaatakować, bo jest nieobliczalny i ma broń. Rodzina zabitego mężczyzny apelowała w mediach o pomoc w schwytaniu zabójcy. - Dzwońce na policję, jeśli wiecie, gdzie może się ukrywać - mówili najbliżsi ofiar Jana Sz.
Po tygodniu obławy policjanci otrzymali sygnał, że Jan Sz. może ukrywać się w gospodarstwie swojego brata. Grupa antyterrorystów otoczyła dom w Nowym Szczepankowie (Wielkopolskie). Kiedy wchodzili na posesję, Jan Sz., który ukrył się w budynku gospodarczym, przyłożył pistolet do skroni. Musiał przeczuwać, że na ucieczkę nie ma już żadnych szans. Bezwzględny zabójca, który nie miał litości dla dwóch swoich ofiar, pociągnął za spust, gdy tylko usłyszał: - Stój, policja! Kiedy na miejsce przyjechali medycy, Jan Sz. wciąż dawał znaki życia, więc lekarze zdecydowali się go przetransportować do szpitala w Poznaniu. Tam mężczyzna zmarł.