Wszystko wydarzył się w lutym. Do agresywnego syna matka wezwała policję. Chłopak demolował mieszkanie i był agresywny. To nie była pierwsza tego typu interwencja, policjanci byli częstymi gośćmi w tym mieszkaniu. Tym razem młody mężczyzna był wyjątkowo pobudzony. - Trzeba go było zakuć w kajdanki - mówił Andrzej Borowiak, rzecznik wielkopolskiej policji. Tomasza S. zabrano na komisariat. I to tam właśnie doszło do dramatu. Chłopak nagle zemdlał, gdy policjanci zajmowali się protokołami. Funkcjonariusze od razu przystąpili do reanimacji. Szybko zastąpili ich ratownicy medyczni, ale 18-latek zmarł. Jak mówi Andrzej Borowiak, rodzina Tomasza S. poinformowała policjantów, że chłopak chorował na serce i już wcześniej bywał pod wpływem dopalaczy i narkotyków.
W sprawie wszczęto śledztwo i zabezpieczono m. in. paralizatory z komisariatu. - Na pewno ich nie użyto - zarzekał się wtedy Andrzej Borowiak. Potwierdzili to właśnie prokuratorzy. Mężczyzna zmarł, bo zatruł się… dopalaczami. - W zabezpieczonej próbce krwi ujawniono stężenie 2,36 nanograma na mililitr kannabinoidu, a wystarczy stężenie 0,35 nanograma na mililitr, żeby doszło do zgonu - mówi prokurator Wojtasik. Mężczyzna miał więc w swoim organizmie dawkę ponad sześciokrotnie większą od śmiertelnie niebezpiecznej. Syntetyczne kannabinoidy znajdują się między innymi w dopalaczach udających marihuanę, wpływają jednak o wiele silniej na mózg i są bardzo niebezpieczne.
Jak mówi prokurator to jednak nie kończy śledztwa w tej sprawie. Na ciele Tomasza S. były też siniaki, które mogły pojawił się po interwencji policji. - Nie miało to wpływu na zgon, ale sprawa jest bardzo poważna, więc badami także ten wątek - mówi prokurator Wojtasik