To cud, że ta zbrodnia nie skończyła się na cmentarzu. Grzegorz W. tak wściekł się na żonę, która odeszła od niego z kochankiem, że wyposażony w młotek siłą i przymusem postanowił sprowadzić niewierną ukochaną do domu i dzieci. Wściekłość nie jest jednak dobrym doradcą i Grzegorz W. o mało nie zabił.
Dramat rozegrał się na początku marca dwa lata temu. Grzegorz W. wypił parę głębszych i pokłócił się ze swoimi dziećmi. Przeszkadzało mu wszystko. I to, że zbyt długo dzieci siedzą przed telewizorem, a co najważniejsze - że mądre dzieci schowały przed ojcem kluczyki do auta. Grzegorz W. w końcu usłyszał, że to przez niego matka odeszła z domu. Wtedy wpadł na szatański plan. Postanowił pojechać po żonę, która odeszła z kochankiem i od kilku miesięcy mieszkała już z nowym partnerem. - Zaraz przywiozę matkę do domu - rzucił do jednego z synów Grzegorz W.
Jak powiedział, tak zrobił. Chwycił do ręki młotek i gdy pojawił się pod mieszkaniem żony, zaczął walić w drzwi. Kobieta ani myślała otwierać mężowi. Grzegorz W. Najpierw zaczął więc w drzwi uderzać młotkiem, a potem bezpardonowo je po prostu wyważył. Z dziką furią zdaniem śledczych rzucił się na Elżbietę W. i jej partnera Janusza K. Uderzał prosto w głowę. - Biegły ustalił, że oskarżony uderzał swoje ofiary z dużą siłą oraz w sytuacji, gdy oboje pokrzywdzeni stracili przytomność, byli bezbronni i nie stawiali oporu - mówił rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Ostrowie Wlkp. Maciej Meler.
Grzegorz W. w sądzie nie przyznawał się do usiłowania zabójstwa. Pokrętnie tłumaczył, że potknął się o dywanik, a obrażenia powstały u żony i jej kochanka powstały, bo jego ofiary uderzyły się o kanapę i szafkę. Sąd jednak mu nie uwierzył. - Oskarżony chciał zabić pokrzywdzonych i wszystko miał przygotowane i przemyślane - podkreślił w uzasadnieniu wyroku sędzia Marcin Borowiak.
Polecany artykuł: