Zyta Michalska była radosną, atrakcyjną dziewczyną. Pochodziła z Mikuszewa, wioski w województwie wielkopolskim, położonej niedaleko Wrześni i Poznania. Miała zaledwie 20 lat, gdy ślad po niej zaginął. To była Wielkanoc, 3 kwietnia 1994 roku. Po świątecznym śniadaniu Zyta wyszła z rodzinnego domu tylko na spacer, udała się w tym celu do pobliskiego lasu, z którego nigdy jednak nie wróciła.
Od zniknięcia młodej kobiety mijały kolejne godziny, a jej rodzina niepokoiła się coraz bardziej. Rozpoczęli nawet poszukiwania na własną rękę, które niestety nie przyniosły rezultatu. Dopiero następnego dnia, gdy znów szukano Zyty w lesie, ciało 20-latki odnalazła jej matka. Jak wówczas relacjonowała, było ono obrócone twarzą do ziemi, przykryte kurtką i liśćmi. Uwagę kobiety zwróciło to, jak niechlujnie wyglądało ubranie jej córki. Podkreślała, że Zyta zawsze była bardzo starannie ubrana. To w późniejszym śledztwie, które się rozpoczęło, kazało podejrzewać, że zabójstwo dziewczyny mogło mieć motyw seksualny.
Funkcjonariusze wezwani na miejsce zaczęli zabezpieczać ślady. Pojawienie się policjantów i prokuratury w tak niewielkiej miejscowości wzbudziło też zainteresowanie sąsiadów, którzy próbowali pomóc w rozwikłaniu tej makabrycznej zagadki. Mimo wszelkiego zaangażowania różnych osób, nie udało się trafić na trop zabójcy.
Ujawniono za to, jak mogła zginąć Zyta Michalska. Zdaniem biegłych, 20-latka miała zostać uderzona w głowę, prawdopodobnie kamieniem. Później sprawca dusił ją, aż straciła wolę walki. Ale jeszcze żyła, kiedy morderca ciągnął ją po ziemi – dusiła się wówczas liśćmi i błotem. Kobieta nie przeżyła spotkania ze swoim katem, który zostawił jej ciało w leśnym zagajniku – zaledwie 800 metrów od domu. Specjaliści, którzy przeprowadzali sekcję zwłok, orzekli, że kobieta miała poważne obrażenia głowy, lecz bezpośrednią przyczyną zgonu było uduszenie, spowodowane dostaniem się do tchawicy liści oraz ziemi. I choć biegli poznali okoliczności śmierci Zyty, to śledztwo z upływem lat zostało umorzone, z uwagi na brak wykrycia sprawcy. Przez ponad 26 lat nie wiedziano, kto i dlaczego pozbawił młodą kobietę życia.
Przełom nastąpił w grudniu 2020 roku, kiedy zatrzymano w tej sprawie Waldemara B., 53-letniego mężczyznę. Badania DNA wykazały, że profil mężczyzny był tożsamy z materiałem genetycznym zabezpieczonym na miejscu przestępstwa, do którego doszło w 1994 roku. Odnalezienie osoby zamieszanej w śmierć Zyty Michalskiej było sukcesem specjalnej grupy policyjnej, która działała przy Wojewódzkiej Komendzie Policji w Poznaniu – „Archiwum X”. Śledczy odkopali sprawę 20-latki z nadzieją, że prawda wyjdzie na jaw po latach, a sprawiedliwości stanie się zadość. I tak też się stało.
Zatrzymany przez nich mężczyzna wiódł spokojne życie na wolności i nie ponosił kary za zbrodnię, której miał się dopuścić. „Nigdy mu nie wybaczę, zniszczył nam życie”, mówił ojciec zamordowanej Zyty podczas procesu.
Waldemar B. tuż po zatrzymaniu przez mundurowych przyznał się do zbrodni zabójstwa i opisał, jak do niej doszło. W międzyczasie śledczy ustalili, że przez ostatnie lata 53-latek ułożył sobie życie. Nie miał konfliktów z prawem, nie był notowany. Założył rodzinę, doczekał się dwóch córek, znalazł dobrze płatną pracę i utrzymywał skromny dom.
Wydawało się, że funkcjonariusze mogą odhaczyć rozwiązanie sprawy sprzed lat, kiedy niespodziewanie Waldemar B. zmienił zdanie i już pierwszego dnia procesu odwołał wcześniejsze przyznanie się do zabójstwa. Stwierdził, że jednak tego nie zrobił, a jedynie uderzył Zytę kamieniem w głowę. Dodał, że nie usiłował jej wykorzystać seksualnie.
Ze złożonych przez mężczyznę zeznań wynika, że feralnego dnia pokłócił się w domu z matką. Zabrał rower i pojechał do lasu, gdzie spotkał Zytę Michalską. „Weszła pod mój rower”, mówił przed sądem Waldemar B. Między nim a jego ofiarą miało dojść do sprzeczki słownej. 53-latek zeznał, że to Zyta jako pierwsza uderzyła go w twarz. Wtedy się zdenerwował. Chwycił za kamień i uderzył 20-latkę w głowę, a potem tylko upozorował, że próbował ją zgwałcić – tak twierdził. „26 lat o tym myślę, teraz mam spokój duszy”, miał powiedzieć prokuratorowi zaraz po zatrzymaniu.
Ale zeznania Waldemara B. nie miały najmniejszego sensu. Po co miałby pozorować wykorzystanie seksualne? Jeśli „tylko” uderzył Zytę kamieniem, to czemu nie udzielił jej potem pomocy? I w końcu czy tak błaha sprawa, jak wejście komuś pod rower, mogła być przyczynkiem do brutalnego morderstwa z motywem seksualnym w tle?
Śledczy nie uwierzyli w zeznania 53-latka, lecz proces, zgodnie z obowiązującym prawem, musiał się odbyć. Odpowiedzi na wiele pytań szukano w Sądzie Okręgowym w Poznaniu.
Waldemar Michalski, ojciec Zyty, w rozmowie z Ewą Ruszkiewicz, dziennikarką „Super Expressu”, mówił, że codziennie zastanawiał się nad tym, co naprawdę wydarzyło się tego feralnego dnia, gdy zginęła jego córka. Bo rodzina cierpiała katusze. Śmierć ukochanego dziecka to bowiem jedno, a brak kary dla sprawcy, który cieszył się wolnością, potęgował żałobę. Ojciec 20-latki dodawał wtedy, że ból nie minął z czasem.
Obrońca Waldemara B. mówił przed sądem, że nie można przypisać jego klientowi zamiaru zgwałcenia. Tłumaczył, że oskarżony swoim zachowaniem dopuścił się przestępstwa ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, którego konsekwencją była śmierć, a nie brutalnego zabójstwa o motywie seksualnym. Mecenas podkreślał, że Waldemar B. nie miał zamiaru spowodowania śmierci pokrzywdzonej Zyty. Sam oskarżony w ostatnim dniu swojego procesu sądowego przeprosił rodzinę za to, co się stało, a wcześniej błagał o wybaczenie.
„Nie miałem zamiaru ani zgwałcenia, ani zabójstwa Zyty Michalskiej. Bardzo przepraszam całą jej rodzinę i proszę o wybaczenie”, powiedział, apelując do sądu o „łagodny wymiar kary”. Przeprosiny 53-latka nie zostały przez rodzinę przyjęte, która podkreśliła, że nigdy nie wybaczy mu tego, co zrobił. - Gdy ginie dziecko, nie ma mowy o wyleczeniu – mówił o swojej żałobie ojciec Zyty.
Ostatecznie sąd nie miał wątpliwości, że oskarżony Waldemar B. chciał zabić i zrobił to z zamiarem bezpośrednim. W końcu nadszedł dzień, w którym po latach niepewności i znaków zapytania pojawiła się odpowiedź. Zdaniem wymiaru sprawiedliwości, za śmiercią Zyty stał Waldemar B., mieszkaniec pobliskiej wsi. Sąd Okręgowy w Poznaniu orzekł, że mężczyzna jest winny. Sędzia Renata Żurowska uzasadniała, że nie ma zbrodni bez kary, a kara za zbrodnie jest nieuchronna. Podkreślała, że sąd dysponował dowodami rzeczowymi i wyjaśnieniami w tej sprawie. - Nie jesteśmy w stanie wykluczyć tego, co mówi Waldemar B., że nie chciał zgwałcić. Sąd to wyeliminował. Sprawca uderzył jednak w głowę Zytę Michalską pięć razy, były to uderzenia zadawane z dużą siłą. Jeśli ktoś uderza pięć razy człowieka w głowę, to dlatego, że chce go zabić – mówiła sędzia.
Później dodawała też, że oskarżony po popełnieniu morderstwa pilnował się, żył życiem zwykłego człowieka, jakby nic się nie stało. Szansy na takie życie nie dał 20-letniej Zycie. - To była okrutna zbrodnia, a pobudki totalnie błahe. Zabił Zytę, bo przecięła mu drogę. Musi ponieść surową karę – uzasadniała Renata Żurowska.
Sąd orzekł, że Waldemar B. jest winny zabójstwa Zyty Michalskiej i po 27 latach śledztwa skazał go na 25 lat pozbawienia wolności. Ponadto sąd nałożył na niego karę dodatkową w postaci pozbawienia praw publicznych na 5 lat oraz konieczność zapłaty na rzecz rodziców ofiary po 2,5 miliona złotych. Obrońca oskarżonego odwołał się od wyroku, chcąc jego złagodzenia. Podobny dokument złożyła prokuratura, tyle że z przeciwnym wnioskiem – żądając podwyższenia kary.
Finalnie poznański sąd apelacyjny odrzucił jednak obie apelacje i utrzymał w mocy wyrok pierwszej instancji, który zapadł pod koniec maja 2021 roku. Waldemar B. tym samym został prawomocnie skazany na 25 lat więzienia.
Po więcej przerażających historii zajrzyj tutaj: Pokój Zbrodni