W domu pomocy społecznej w Tomczycach jest ponad 80 pensjonariuszy i 30 pracowników. Decyzję o objęciu placówki kwarantanna podjęto po tym, jak zarażeniu uległa jedna z pielęgniarek.
Jeszcze w czwartek nikt nie miał objawów, wszyscy czuli się dobrze. W ciągu doby wszystko się zmieniło. Starostwo zleciło we własnym zakresie badania u 111 osób, tj. pracowników i pensjonariuszy. W piątek wyniki testów wykazały, że 61 podopiecznych i 9 członków personelu, w tym dwie - jedyne w placówce - pielęgniarki oraz dyrektor ośrodka, są zakażeni.
Z powodu masowych zarażeń brakuje personelu do opieki nad pensjonariuszami. Nie ma kto ich karmić, zajmować się nimi, i co istotne - nie ma kto podawać leków, bo zdrowi pracownicy nie posiadają takich uprawnień.
– Jesteśmy u kresu sił. Coraz więcej pensjonariuszy ma podwyższone temperatury. Boję się, że ci starsi ludzie zaczną umierać. Nie wytrzymamy dłużej niż parę godzin. Jest potrzebne wojsko i ewakuacja mieszkańców - mówi dyrektor.
Dyrektor placówki poinformował że pracujące w domu pomocy społecznej pielęgniarki, u których wynik badania okazał się być pozytywny, powinny przebywać w odosobnieniu na kwarantannie. Jednak ze względu na nagłe braki kadrowe wciąż muszą zajmować się chorymi na COVID-19 pacjentami. Nie mają natomiast kontaktu ze zdrowymi osobami przebywającymi w placówce.
– Pielęgniarki mają wysoką gorączkę, są w kwarantannie i powinny wypoczywać, ale pracują po 24 godziny na dobę. Boję się, że tu będą zgony – stwierdził Marek Beresiński dodając, że rozmawiał na ten temat z wojewodą mazowieckim Konstantym Radziwiłłem. – Mówiłem to wojewodzie Radziwiłłowi, który do mnie dzwonił, ale zdaje się tego nie rozumieć. Oczekujemy pomocy od samorządu i wojewody - dodał Beresiński.
Władze obiecały, że przyślą ludzi do pracy. - Zobaczymy, czy rzeczywiście tak będzie – dodał z nadzieją dyrektor.