Koszmarna śmierć 10-letniego Dominika z Zapałowa na Podkarpaciu
Wcześniej pisaliśmy o tragicznym wypadku, do którego doszło w piątek rano w Zapałowie na Podkarpaciu. 10-letni Dominik został potrącony przez samochód prowadzony przez 52-letniego mieszkańca gminy Wiązownica. Nasza reporterka w rozmowie z sąsiadami i przyjaciółmi chłopca ustaliła, że zapomniał czegoś z domu i chcąc jak najszybciej wrócić, wbiegł prosto pod auto. Informacje te potwierdziła policja. Badanie alkomatem wykazało, że kierowca był trzeźwy.
-Jak wstępnie ustalili funkcjonariusze, chłopczyk przechodząc przez jezdnię, wtargnął wprost pod przejeżdżającego hyundaia, którym kierował 52-letni mieszkaniec gminy Wiązownica. Na miejscu lądował helikopter LPR. Pomimo prowadzonej na miejscu reanimacji, życia 10-latka nie udało się uratować. Na miejscu pracowali policjanci pod nadzorem prokuratora. Wyjaśniane są dokładne okoliczności tego zdarzenia- informowała Anna Długosz, Rzecznik Prasowy Policji z Jarosławia.
Niestety, pomimo podjęcia reanimacji przez świadków i kontunuowania jej przez policjantów, a następnie ratowników medycznych, w tym śmigłowca LPR, życia dziecka z Zapałowa nie udało się uratować. Zmarł tuż przed swoim domem. Jego bliscy mogli obserwować rozgrywającą się tragedię przez okno. Na jezdni wciąż widać ślady hamowania i policyjne wyznaczniki.
Mieszkańcy Zapałowa, sąsiedzi i znajomi 10-letniego Dominika z Podkarpacia nie mogą pogodzić się ze stratą. Chłopiec miał dwójkę rodzeństwa, siostrę i brata. Wszyscy wspominając o nim mówią: "żywe srebro". Był wesoły, lubił żartować i łatwo zdobywał sympatię ludzi, których spotkał na swojej drodze. - Łobuzował, czasem dokuczał na lekcjach, ale to był mój kolega z klasy. Bardzo go lubiłem. Na razie nie żegnamy go, ale w szkole wszyscy tylko o tym mówili - relacjonował piątoklasista.
W Zapałowie w piątek nie tylko szkoła Dominika rozmawiała o jego śmierci. Wszyscy zatrzymywali się i ze współczuciem mówili o rodzinie chłopca. - To porządni ludzie, jego dziadek dzieci wozi do szkoły. Z jego mamą się bardzo doorze znałam. Nie wiem co oni teraz czują, ale ja też mam dzieci i jak się dowiedziałam o tym, to zaczęłam płakać. Potem poszłam się pomodlić. Mój syn chodził z bratem Dominika do szkoły. Znam całą rodzinę. Boże co oni teraz przeżywają... - mówiła mieszkanka Zapałowa.
- On był taki ruchliwy, wesołek. Wszędzie go było pełno. Czasem nawet, aż za ruchliwy. Taki ogień. Ludzie mówili, że wychodził do szkoły i czegoś zapomniał, miał przebiec jeszcze do domu i wbiec pod to auto. Słyszałam też, ze koledzy mieli na niego czekać na chodniku. On zginął przy własnym mostku. Nie ma większej tragedii dla rodziców niż utrata dziecka - dodała inna kobieta.
W dzień tragedii w Zapałowie mnóstwo osób, które z nami rozmawiały ocierały łzy. Zauważalny był też fakt, że ludzie wychodzili na mostki i patrzyli na swoje dzieci, jak te szły poboczem, lub chodnikiem. Jedna z kobiet zdradziła, że jej dziecko chodziło dla klasy ze zmarłym tragicznie Dominiakiem. Rano o niczym nie wiedziała, ale popołudniu wyszła po swoje dziecko, by to samo nie wracało ze szkoły. Bliskim Dominika składamy najszczersze kondolencje.