Pretensje o złe oceny, o wpisanie zachowania, o kartkówki, o to, że dziecku było zimno na wycieczce. Rzeszowska "Gazeta Wyborcza" postanowiła opisać trudy nauczycieli związane z rodzicami uczniów. Jak się okazuje, jest ich sporo. Nauczyciele wskazują, że głównym błędem, jakim popełnili, to udostępnianie swojego numeru telefonu.
- Zrobiłem to tylko raz i więcej tego błędu nie popełnię. Telefony miałem niemal o każdej porze dnia i nocy. O godz. 22, a nawet o 23, także w soboty i niedziele. Każdy temat był ważny i niecierpiący zwłoki: konflikty klasowe, pretensje do szkoły, ale też bardzo, bardzo błahe sprawy - opowiada jeden z nauczycieli przyrody.
Te słowa potwierdza w rozmowie z "Super Expressem" nauczycielka języka polskiego w jednej z podkarpackich miejscowości.
- U mnie było podobnie. Udostępniłam swój numer telefonu, a teraz dostaję telefony i smsy rodziców o różnych porach, nawet zdarzały się o 1 w nocy. W tygodniu, w weekend - nie ma, że boli - mówi nam. Dopytana, po co rodzice dzwonią, odpowiada - Żeby dopytać, jakie było zadanie domowe, jak poprawić kartkówkę, dlaczego dziecko dostało złą ocenę, bo przecież się uczyło, a nawet próby podważania sprawdzianów, które przygotowałam dla uczniów. Próby wyłudzania lepszych ocen, bo dziecku jest smutno, bo przecież się uczyło, a dostało 2! Dodajmy do tego podważanie metod nauczania i pretensje, że lektura za gruba, materiału za dużo - mówi nam.
"Hitem" okazuje się jednak prośba do nauczycielki o to, by ta... zajęła się uczennicą w wakacje.
- W czerwcu, przed końcem roku szkolnego od rodziców jednej z uczennic dostałam list. Była w nim prośba, żebym zajęła się ich córką na wakacjach, bo oni nie wiedzą, co z nią zrobić - cytuje nauczycielkę klas 1-3 "Wyborcza".