Niedźwiedzie podchodzą pod ludzkie siedziby w Bieszczadach. Władze lokalne i przewodnicy uważają, że problem narasta
Wakacje w pełni, ale w Bieszczadach turystów jest podobno mniej niż w ubiegłych latach. Może to efekt wojny na Ukrainie, która w tej części Polski jest bardzo blisko? A może lęk przed niedźwiedziami? Ostatnio bardzo głośno było o groźnych spotkaniach z tymi drapieżnikami i w Polsce, i na Słowacji, gdzie byli nawet ranni i zabici. Niedźwiedź unika człowieka i szansa na niebezpieczne spotkanie jest bardzo mała - powtarzano nam przez lata. A może teraz to się zmienia? Jak zdradził WP Finanse wójt gminy Solina Adam Piątkowski, jeszcze 10 lat temu niedźwiedzi w Bieszczadach było kilkadziesiąt, teraz jest około 300, a zwierzęta szybko przyzwyczaiły się do odgłosów wydawanych przez urządzenia do odstraszania zwierząt. Podobno zdarzyło się nawet, że jeden z niedźwiedzi wszedł na teren... przedszkola.
"Rodzice odprowadzają dzieci do kolegów, nawet jeżeli ci mieszkają 500 metrów dalej. Wieczorami taki wycieczki mogą wiązać się po prostu z ryzykiem"
Teraz jedni chcą odstrzału niedźwiedzi czy wilków, inni przekonują, że to tylko straszenie w wykonaniu myśliwskiego lobby. Co na to bieszczadzcy przewodnicy? "Wielu naszych rozmówców podkreśla, że drapieżniki to przede wszystkim problem mieszkańców. Turyści przyjeżdżają i odjeżdżają, a my z wilkami i niedźwiedziami żyjemy na co dzień" - mówi na dla WP Finanse Mirosław Piela, bieszczadzki przewodnik. Jak dodaje, bardziej boi się spotkań z drapieżnikami niż dawniej. "Młodzież w naszym regionie nie ma zbyt dużo swobody. Rodzice odprowadzają dzieci do kolegów, nawet jeżeli ci mieszkają 500 metrów dalej. Wieczorami taki wycieczki mogą wiązać się po prostu z ryzykiem" - dodaje.