Ksiądz Henryk Sawarski nie żyje. Zmarł na COVID-19 na Madagaskarze
Gmina Zaleszany pożegnała swojego pasterza. - Ksiądz Henryk Sawarski odszedł do domu Ojca... Po ponad 40-letniej posłudze misjonarskiej, w dniu 19 maja bieżącego roku, w wieku 71 lat zmarł Misjonarz ze Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny, posługujący na Madagaskarze, nasz rodak, ks. Henryk Sawarski. To przykra, jak w podobnych sytuacjach, wiadomość. Jego piękne życie, pełne sensu i celu, zostało poświęcone bliźniemu. Oddany misjom i czekoladowym braciom - Malgaszom. Dla siebie nie potrzebował niczego, a to, co otrzymał, przekazywał dalej tym, którzy byli w większej potrzebie - jak zwykł mawiać. Historia Jego powołania misyjnego rozpoczęła się w Wyższym Seminarium Duchownym w Przemyślu. Na czwartym roku studiów seminaryjnych postanowił opuścić mury przemyskiej uczelni i przenieść się do Seminarium Księży Misjonarzy Świętej Rodziny w Kazimierzu Biskupim koło Konina. Nie miał jeszcze sprecyzowanych planów, gdzie chciałby pracować, ale wielka, jeszcze dobrze niepoznana Afryka pojawiała się na horyzoncie. Dopiero po lekturze książki Arkadego Fiedlera „Madagaskar, okrutny czarodziej” zadecydował, że swój los i posługę kapłańską zwiąże z Czerwoną Wyspą. Po święceniach kapłańskich przez dwa lata pracował w Centrum Formacji Świętorodzinnej Misjonarzy Świętej Rodziny, przygotowując się powoli do wyjazdu na Madagaskar. W tym czasie na wyspie pracowali już szwajcarscy księża misjonarze, niejako przygotowujący grunt dla swych przyszłych kolegów. Po zaliczeniu kursu w kraju, podczas którego nie obyło się bez ingerencji władz państwowych, starających się dorzucić swoje trzy grosze, ksiądz Henryk wyjechał do Francji, gdzie przez 10 miesięcy intensywnie uczył się języka Balzaka. Odbył także szkolenia z medycyny tropikalnej. Po rocznym pobycie we Francji wyjechał z małym bagażem misyjnym w daleką podróż na Madagaskar. Rodzinie i bliskim składamy szczere wyrazy współczucia.Wieczne odpoczywanie racz mu dać Panie...
Dorota Kozioł z Tarnobrzega pożegnała księdza i przypomniała o jego życzeniu dotyczącym pogrzebu na czerwonej wyspie. - Wczoraj (19 maja), późnym wieczorem, odszedł do Domu Ojca ksiądz Henryk Sawarski - misjonarz, Apostoł Bożego Miłosierdzia na Madagaskarze. Urodził się w Machowie i tu spędził dzieciństwo. Potem zamieszkał w Zbydniowie, bo właśnie tam „wielka siarka” wypędziła z Machowa jego rodziców. „Będę księdzem” - mówił jako dziecko. I wcale nie żartował. Dla zgromadzonych na podwórku dzieciaków „odprawiał Mszę”, „spowiadał” i wygłaszał płomienne kazania, które zawsze zaczynał od słów: „Słuchajcie wszystkie narody od Machowa po Nagnajów”. Wtedy, gdy miał zaledwie 6 czy 7 lat, ta właśnie przestrzeń była dla niego wielkim, dalekim światem. A potem, gdy dorósł, już naprawdę chciał w ten świat pójść - za Jezusem i z Jezusem. I poszedł. I nie posmutniał jak ewangeliczny młodzieniec, że musi zostawić wszystko. Był szczęśliwy, że będzie Jego sługą. Zakochał się, jak mówił, po uszy w Bogu i człowieku. I ta miłość zaprowadziła go aż tam, na tę daleką Czerwoną Wyspę.Kiedy po 30 latach Jego pobytu na Madagaskarze poprosiłam o krótkie resume jego misyjnej działalności, oznajmił: „Nie będzie żadnych podsumowań. Z tego co zrobiłem, rozliczy mnie Pan Bóg. Dla Niego przecież pracuję, na Jego chwałę”. Teraz też by pewnie sobie żadnych podsumowań nie życzył, więc uszanuję jego wolę - tym bardziej, że właśnie Pan Bóg to rozliczanie już zaczął. A czego dokonał ksiądz Henryk i jak wyglądała jego praca na Madagaskarze, wiem najlepiej, bo odwiedziłam go kiedyś w tym dalekim kraju. Dotknęłam własnymi stopami tej ziemi, poczułam jej zapach, przekonałam się na własne oczy jak wygląda życie w tym malgaskim „raju”. Kiedy przyjeżdżał na urlop do Polski, chętnie opowiadał o radościach i smutkach Malgaszów - naszych „czekoladowych” braci. Głosił homilie w kościołach, spotykał się z dziećmi i młodzieżą w szkołach. Kilkakrotnie gościł też w Bibliotece Publicznej w Tarnobrzegu i w Domu Kultury. Słuchaliśmy tych jego opowieści nie tylko z otwartymi ustami, ale przede wszystkim z podziwem, że w tak trudnych warunkach potrafi tyle lat wytrzymać. Mieliśmy też okazję spotkać się z Malgaszami, bo kilka razy przywiózł do Polski niewielką ich grupkę. „Zastrzegłem sobie, że jeśli umrę tam, na Madagaskarze, to nie życzę sobie malgaskiego pochówku i żadnych „czekoladowych” zwyczajów. Niech mnie pochowają w butach (tu wszystkich chowają boso) i nie zawijają mnie w żadne, choćby najpiękniejsze lamba (prześcieradła). Niech mnie pochowają po polsku. Może z tej okazji zatłuką parę zebo (wołów). Toaki (bimbru) też nie pożałują. Tego już im nie będę mógł zabronić” - napisała kobieta po śmierci księdza Henryka, cytując jego słowa.
- No i stało się. W malgaskiej, czerwonej ziemi spocznie. W butach i bez lamba. Zebo na stypę nie zabiją. Toaka też nie będzie. Nie wolno, bo na Madagaskarze szaleje teraz COVID-19. Ale płakać będą szczerze i długo. Przez 43 lata żył przecież z nimi i dla nich. Był nie tylko ich „mompera”, ale przede wszystkim bratem, ojcem, przyjacielem.Taka była wola Pana i z nią trzeba się zgodzić, ale to takie strasznie trudne… Odpoczywaj w pokoju, pod niebieskim baobabem, Heniu. Płaczę i już tęsknię za Tobą i za Madagaskarem. Wiem, że kiedyś przecież się znowu spotkamy, ale dzisiaj serce mnie bardzo boli - zakończyła Dorota Kozioł.
Masz podobny temat? Napisz do autora tekstu: [email protected]