Ratownicy Grzegorz Chrapek i Jakub Boczar pracowali w Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu. Póki byli zatrudnieni, byli również aktywnymi związkowcami.
- Walczyliśmy o równe traktowanie ratowników medycznych z wykształceniem policealnym z tymi z licencjatami. Musieliśmy to robić, bo dyrektor tych pierwszych traktował po macoszemu w kwestii płac, mimo że ustawodawca nie robi różnicy między jednymi i drugimi – wyjaśniali.
Panowie swoją walkę o równe traktowanie wszystkich ratowników zakończyli w niespodziewany sposób. W sierpniu 2021 roku mężczyźni dowiedzieli się, że ich szef wystąpił do związków zawodowych o zgodę na ich zwolnienie. Mimo braku tej zgody, związkowcy otrzymali dyscyplinarne wypowiedzenia z pracy. Według dyrektora WSPR zwolnieni ratownicy próbowali wymuszać na pracodawcy podwyżki dla pracowników, a także zastraszać go dezorganizacją pracy oraz organizować nielegalny protest i zachęcać innych ratowników do wzięcia udziału w nim. Ratownicy uznali, ze to kłamstwa i pomówienia. Dyrektor zgłosił sprawę do prokuratury, a ta umorzyła postępowanie, gdyż nie dopatrzono się żadnych znamion przestępstwa w działaniu ratowników.
Ratownicy mieli wrócić do pracy, ale w Sieniawie i Kańczudze
Ratownicy poszli do Sądu Okręgowego w Przemyślu. Tam pod koniec lutego 2022 po batalii doszło do podpisania ugody pomiędzy dyrektorem Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu, a dyscyplinarnie zwolnionymi ratownikami. W myśl tej ugody zwolnieni mieli wrócić do pracy na starych zasadach. Radość jednak trwała krótko. 8 marca Jakub Boczar i Grzegorz Chrapek dostali od dyrektora służbowe polecenie pracy w najdalszym miejscu, jakim dysponuje Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu to jest w podstacjach podlegających pod Pogotowie Ratunkowe w Przeworsku, w Sieniawie i Kańczudze. Ratownicy nie zgodzili się z tym, by pracować w całkiem innym miejscu niż byli pierwotnie zatrudnieni. Sprawa ponownie trafiła do sądu. Ratownicy podnosili, że mieli wrócić do Przemyśla, a nie około 70 km od macierzystej stacji. Czas dojazdu i powrotu to około 2 godziny, które nie wliczały im się do czas pracy, a koszt dojazdu prywatnymi samochodami oszacowali na kwoty od 1200 do 1400 zł miesięcznie. Sędzia Piotr Bober w trakcie procesu podkreślał - Z przedstawionych dowodów wynika, że racja jest po stronie panów wierzycieli (ratowników- przyp. autora).
Nie zgadzał się z tym dyrektor stacji. Podczas sprawy nie doszło do ugody, chociaż taką opcję najbardziej proponował sędzia. Dyrektor podtrzymywał, że może wysłać ratowników, tam gdzie akurat jest potrzeba.
Sąd przyznał rację zwolnionym ratownikom
W poniedziałek 30 stycznia zapadł wyrok, w którym sędzia przyznał całkowitą rację ratownikom. Dyrektora przemyskiej stacji pogotowia nie było na sali. Według orzeczenia sądu ratownicy mają wrócić do pracy w stacji przemyskiej. Na uprawomocnienie wyroku jest 7 dni, a na powrót ratowników do Przemyśla sąd dał czas dyrektorowi 14 dni. Gdyby ten nie zastosował się do tego orzeczenia, kara jaką może ponieść Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu to 5 tys. zł za każdego z ratowników. Wyrok nie jest prawomocny. Chociaż Jakub Boczar i Grzegorz Chrapek nie kryli radości, to kiedy wyszli z sądu mówili, że dyrektor zapewne odwoła się od tej korzystnej dla nich decyzji sądu.
Na koniec stycznia 2023 ich sytuacja jest taka, że wrócili do pracy, chociaż wcześniej zostali dyscyplinarnie zwolnieni. Prokuratura nie dopatrzyła się nic złego w ich zachowaniu i nie wszczęła śledztwa przeciw nim, a sąd przyznał im rację w kwestii ich powrotu do pracy i warunków, których nie dopełnił dyrektor.
To oni pierwsi docierają do ofiar drastycznych wypadków.
Co szokuje ich najbardziej? POSŁUCHAJ!
Listen on Spreaker.