Ratownicy medyczni z Lubaczowa w pewnym momencie zauważyli, że z ich prywatnych plecaków i saszetek giną pieniądze.
- Czasem to były drobne sumy po 10, czy 20 zł, a raz zginęło mi 580 zł. Wielu z nas miało podobne przypadki, ale jak to w życiu, kiedy nagle brakowało nam kilkunastu złotych, po prosu myśleliśmy, że gdzieś je wydaliśmy wcześniej i zapomnieliśmy, lub nam po prostu wypadły. Nikt nie podejrzewał, że pieniądze giną w miejscu gdzie, pełnimy dyżury. Nikt też nic nie mówił, bo łatwo kogoś oskarżyć, a przyczyna mogła być całkiem inna- mówił w rozmowie z "Super Expressem" ratownik Krystian Nieckarz.
Ratownicy zauważyli, że "zniknęły" też pieniądze ze wspólnej składki na kawę i cukier w stacji.
- Było coraz więcej dziwnie znikających pieniędzy, które nie wiadomo gdzie się podziały. Był też kolega, który niby przypadkiem zagadnął mnie o Krystiana informując, że ktoś ukradł mu pieniądze z karetki i podał konkretną kwotę, chociaż Krystian nikomu jej nie wyjawił, on zaś dopytywał, czy jest jakaś możliwość, że odnajdą złodzieja, czy w tym miejscu łapie monitoring. Wtedy jeszcze niczego nieświadomy odpowiedziałem, że na podjeździe, gdzie stoi karetka nie sięga oko kamery. Potem w wąskim gronie zdecydowaliśmy się na zakup kamer w naszej stacji, aby sprawdzić, czy ktoś przypadkiem nie kradnie u nas- relacjonuje ratownik Marcin Tkacz.
- Punktem zapalnym był też moment, w którym podejrzewałem już, że ktoś kradnie i rozmieniłem większą sumę pieniędzy na drobniejsze, każdy banknot oznaczając małymi "znaczkami". Część z tej rozmienianej sumy "zniknęła" z mojej saszetki, a potem kolega, z którym zamawiałem rzeczy do wędkowania, zapłacił mi za przesyłkę tymi moimi oznaczonymi pieniędzmi, które wcześniej jakoś zniknęły - dodał Krystian Nieckarz.
W końcu w Lubaczowie kupiono kamery. Monitoring zamontowany w prywatnych przedmiotach zostawionych na stacji był skalibrowany z obrazem "na żywo" wyświetlanym na telefonach ratowników, którzy zakupili ów sprzęt. Wszystko po to, by móc precyzyjnie podać dzień i godzinę. Ratownicy twierdzą, że dysponują większą ilością nagrań, ale policja jako dowód dopuściła dwa.
-Kiedy już nagraliśmy naszego kolegę na gorącym uczynku, poszliśmy z tym do niego. Pokazaliśmy mu nagrania, a on powiedział, że może nas tylko przeprosić. Najpierw chcieliśmy mu pomóc. Nie zgłaszaliśmy sprawy na policję. Podejrzewaliśmy, że to może być jakaś forma kleptomanii, że być może potrzebuje pomocy. Chcieliśmy, żeby się leczył. O całej sytuacji poinformowaliśmy koordynatora lubaczowskiego oraz dyrekcję Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu. Zorganizowano kilka spotkań z nami, z których nic nie wynikło. Jakby nikt nie chciał tej sprawy polubownie rozwiązać- relacjonowali ratownicy.
Sprawa została zgłoszona na policję w Lubaczowie. Ratownicy najpierw zgłosili się do Wydziału Kryminalnego tamtejszej komendy, ale ze względu na niewielką kwotę skradzionych pieniędzy (łącznie 60 zł) potraktowano to jako wykroczenie.
- Funkcjonariusze zebrali materiał dowodowy. Czynności w tej sprawie zakończyły się skierowaniem wniosku o ukaranie do sądu- informowała Anna Hanus-Witko p.o. Rzecznika Prasowego w KPP Lubaczów.
27 lutego 2023 roku Sąd Rejonowy w Lubaczowie wydał wyrok nakazowy w tej sprawie (Sąd na posiedzeniu może wydać wyrok nakazowy w sprawach o wykroczenia, w których wystarczające jest wymierzenie nagany, grzywny albo kary ograniczenia wolności. Sąd orzeka bez udziału stron i przeprowadzania procesu tylko na podstawie materiałów zebranych przez policję).
-Mężczyzna usłyszał dwa zarzuty z artykułu 119 paragraf 1 Kodeksu Wykroczeń (Art. 119. [Kradzież lub przywłaszczenie]§ 1. Kto kradnie lub przywłaszcza sobie cudzą rzecz ruchomą, jeżeli jej wartość nie przekracza 500 złotych, podlega karze aresztu, ograniczenia wolności albo grzywny- przyp. autora). Sąd uznał winę obwinionego. Obwiniony został poinformowany o wyroku. Nie złożył sprzeciwu, więc obecnie wyrok jest już prawomocny. Sąd skazał Artura K. na karę grzywny w wysokości 200 zł, powinność naprawienia szkody wobec poszkodowanego oraz uiszczenie opłaty za koszty sądowe - poinformowała sędzia Małgorzata Reizer, Rzecznik Prasowy Sądu Okręgowego w Przemyślu.
Zapadł wyrok, ale to nie koniec problemów ratowników
Poszkodowany ratownik zgłosił, że nie chce pełnić dyżurów z kolegą, który ich okradł. Po tym jak sprawą kradzieży zajęły się odpowiednie służby, ratownik Artur K. oraz ratownik Krystian Nieckarz zostali przeniesieni do pełnienia dyżurów w Przeworsku.
Poszkodowany ratownik obecnie jest na zwolnieniu chorobowym i ma ogromny żal do dyrekcji Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu, że ta według niego w żaden sposób nie zareagowała na fakt udowodnionej kradzieży przez jednego z ratowników.
- Ja nigdy nikomu nic nie ukradłem. Zawsze staram się najlepiej jak umiem wykonywać moją pracę. Nie chcę jeździć w karetce z kimś, kto z taką lekkością sięga po cudzą rzecz. Przecież my codziennie wchodzimy do prywatnych domów i mieszkań. Jeżeli coś zginie z domu naszego pacjenta, oskarżenie może paść na nas. Jak mam wówczas udowodnić, że to nie ja ukradłem? Chcę nieść pomoc ramię w ramię z ludźmi, którym bezgranicznie ufam- mówił nam Krystian Nieckarz.
Zwróciliśmy się z pytaniem do dyrekcji Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu, jak sprawę kradzieży wyjaśniono i co zrobiono ws. prawomocnie skazanego ratownika oraz czy wysłuchano prośby poszkodowanego , który prosił, by nie ustawiać go na dyżury z Arturem K. Do dnia publikacji artykułu nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Do sprawy wrócimy.