O parafii w Domostawie zrobiło się głośno w sierpniu 2022 roku, gdy opublikowano w mediach społecznościowych wyciąg z konta, z którego wynikało, że ksiądz proboszcz przed odejściem na emeryturę miał zrobić sobie przelew na prywatne konto z konta parafii na 2 miliony złotych. Proboszcz parafii pw. Matki Bożej Królowej Polski miał przelać pieniądze 5 lipca. Niedługo potem odszedł na emeryturę. Diecezja opublikowała oświadczenie, w którym zaznaczono że sprawa została zgłoszono do organów ścigania, a sam ksiądz twierdzi, że to jego prywatne pieniądze. Ksiądz Stanisław K. wówczas zgodził się wytłumaczyć w rozmowie z "Super Expressem", jak doszło do tej sytuacji. - Ja wcześniej, chyba 15 i 16 czerwca przelałem z mojego osobistego konta na konto parafialne 2 miliony złotych, bo chciałem kupić dla parafii przed odejściem czteroletnie obligacje skarbowe. Okazało się, że nie mogę ich kupić na parafię, dlatego te pieniądze z powrotem przelałem na własne konto i to zostało opublikowane jako screen w Internecie - mówi nam ksiądz Stanisław K.
Prokuratura oskarżyła księdza
Sprawie zaczęli się przyglądać śledczy. Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu prowadziła dwa postępowania. Pierwsze dotyczące przywłaszczenia pieniędzy przez duchownego, a drugie na wniosek proboszcza dotyczące upublicznienia operacji bankowych. To drugie nie miało jednak dalszego ciągu, bo ksiądz nie złożył wniosku o ściganie sprawcy. Za to w tym pierwszym przypadku były proboszcz w parafii w Domostawie usłyszał zarzuty! - 27 kwietnia 2023 roku do Sądu Okręgowego w Tarnobrzegu trafił akt oskarżenia przeciwko Stanisławowi K., mężczyzna został oskarżony o przywłaszczenie mienia znacznej wartości, plus środków pieniężnych w wysokości ok. 430 tys. zł na szkodę parafii rzymskokatolickiej pw. Matki Bożej Królowej polski w Domostawie - informował Super Express prokurator Andrzej Dubiel, Rzecznik Prasowy Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu.
Ruszył proces. Ksiądz tłumaczy się z pieniędzy
12 października ruszył proces. Ksiądz przed sądem nadal nie przyznawał się do zarzucanych mu czynów, ale zdecydował się złożyć zeznania jednak odpowiadał na pytania tylko swoich obrońców i sądu. Ksiądz na początku procesu podał, że jego roczne dochody to około 100 tys. zł. 2 tys. miesięczne to emerytura reszta to zysk ze sprzedaży owoców. Duchowny przed sądem przyznał też, że miał duże pieniądze na koncie - kilka milionów zł, a majątek zawdzięcza przede wszystkim przelewom od stryja mieszkającego w Kanadzie.
- Według mnie wszystkie przesłanki tego oskarżenia to przemyślane kłamstwo i oszustwo. Są celowym i świadomym działaniem nastawionym na oczernienie mnie i zniesławienie. Uważam, że to typowa ustawka, to nie ja powinienem być na ławie oskarżonych. Taka jest opinia publiczna kapłanów i świeckich - mówił oskarżony ksiądz Stanisław K. Były proboszcz tłumaczył, że on chciał dobrze. Według jego relacji ten miał przelać swoje pieniądze na konto parafii z zamiarem kupna obligacji, ponieważ zamierzał zadbać o przyszłość parafii, na której bardzo mu zależało. Kiedy jednak okazało się, że parafia nie może kupić obligacji, ksiądz z powrotem miał przelać sobie pieniądze z konta parafialnego na swoje. Ksiądz przed sądem powiedział, że prokuratura przez dziewięć miesięcy prowadziła śledztwo w sprawie przywłaszczenia 2 milionów złotych, choć miała już wyciągi bankowe. Był też sąd biskupi. - Wciąż stałem pod zarzutem przywłaszczenia nie 430 tysięcy złotych jak w akcie oskarżenia, tylko 2 milionów. Można powiedzieć, że zostałem oczerniony urzędowo przez biskupa, prokuraturę i kanclerza kurii, którzy zarzucili mi przestępstwo nie patrząc na dokumenty bankowe. (...) Do zatuszowania zbrodni, bo to oszczerstwo zabiło mnie cywilnie i społecznie, jako człowieka i księdza, tak jak wcześniej za czasów komuny poprzez podrzucenie zakazanej bibuły, materiału wybuchowego i rozrzucone oszczerstwa, doprowadzono do pojmania i zabójstwa mojego przyjaciela księdza Jerzego Popiełuszki - podnosił oskarżony Stanisław K. Co więcej ksiądz w swoich zeznaniach zaznaczał, że te 430 tys. zł, o których jest mowa w akcie oskarżenia to niewielka rekompensata za to, że przez wiele lat swoje prywatne pieniądze przekazywał między innymi na parafialne inwestycje.
"Z własnych pieniędzy wpłacałem do parafii"
- Najwięcej pieniędzy przekazałem w latach 80., kiedy to jeszcze jako wikariusz wsparłem budowę kościoła w Zdziarach, później budując plebanię, kaplicę cmentarną, ratując rozwalający się zabytkowy kościół, wszystko to ogradzając. Na kościół w Zdziarach przekazałem mniej więcej połowę potrzebnych środków. Miałem możliwości, od stryja miałem dużo pieniędzy. Gdyby tak policzyć to wszystko, przez te 40 lat przekazałem na parafię około dwóch milionów dzisiejszych złotych. Traktowałem to jako swego rodzaju pożyczkę. Przez te wszystkie lata parafia w Domostawie nie przynosiła zysków, a wręcz przeciwnie - dochody były mniejsze niż wydatki. A trzeba też było odprowadzać pieniądze do kurii. Każdego roku, żeby się bilansowało wszystko na zero, z własnych prywatnych pieniędzy wpłacałem do parafii mniej więcej kilkanaście tysięcy złotych - zaznaczał były proboszcz Stanisław K.
Duchownemu za zarzucane przestępstwo grozi nawet 10 lat pozbawienia wolności!