Przesiedział w areszcie prawie 2,5 roku. Okazało się, że jest niewinny
Krzysztof M. otwarcie mówi, że nie zawsze żył zgodnie z kanonem prawa, a wybryki młodości przypłacił kilkoma odsiadkami w zakładach karnych, gdzie spędził łącznie kilka lat. W jego kartotece powtarzała się zarzut rozboju, ale przed ostatnim zatrzymaniem, które miało miejsce w listopadzie 2019 r., przez siedem lat nie naruszył jakiegokolwiek przepisu. - Nie dostałem nawet mandatu za nieprawidłowe przejście przez jezdnię! To był dobry czas w moim życiu, ożeniłem się, urodził nam się syn - tłumaczy mężczyzna.
Od czasu kiedy urodziło mu się dziecko, miał już żyć jak każdy inny odpowiedzialny rodzic, wychowując swoją pociechę najlepiej, jak potrafił. Pracował za granicą i w Polsce, w różnych profesjach. Razem z żoną oszczędzali pieniądze na zakup wymarzonego mieszkania, które wynajmowali, bo pojawiła się możliwość pozyskania go za korzystną cenę od dotychczasowego właściciela. W 2019 roku mężczyzna wrócił z Anglii i poprosił o pomoc w posprzątaniu piwnicy Katarzynę N. i Stanisława M., dwoje bezrobotnych, których często widywał w sąsiedztwie bloku, w którym mieszkał. Obydwoje się zgodzili i pracę wykonali. - Po robocie na ich prośbę pozwoliłem się im umyć w mieszkaniu. Normalna rzecz. Zapłaciłem za usługę i rozstaliśmy się. Po paru dniach żona pytała mnie, czy nie widziałam jej złotej obrączki i pierścionka zaręczynowego, które przechowywała na stoliku w łazience. Oczywiście stwierdziłem, że na pewno ma to w swoich szpargałach. Temat wracał kilka razy, aż w końcu zorientowałem się, że zniknięcie kilku drobiazgów z naszego mieszkania zbiegło się z wizytą Katarzyny N. i Stanisława M. Wiedziałem że od wielu miesięcy byli widywani w różnych miejscach Przemyśla. Zacząłem ich szukać na własną rękę, bo nie do końca ufam policji. Pytałem sąsiadów, czy ich nie wiedzieli, pod sklepami, bo to tacy lokalni „zbieracze” bardzo mocno nadużywający alkoholu. Chodziłem nawet po lombardach w mieście i szukałem tej obrączki i pierścionka. Nie mogłem na nic trafić, aż w końcu zobaczyłem ich! Siedziałem z kolegą na przystanku autobusowym i jak tylko zobaczyłem ich, podbiegłem i zacząłem krzyczeć, żeby oddali to co mi ukradli. Jednak od razu się zorientowałem, że są tak upojeni, że żadna rozmowa z nimi nie ma sensu. Przyparłem do muru, popatrzyłem na rękę, czy nie mają tego, co szukam, i zostawiłem ich. Usiadłem z powrotem na przystanku i czekałem ze znajomym na autobus - relacjonuje pan Krzysztof. Jednak zamiast autobusu podjechał radiowóz. Ktoś z ulicy wezwał patrol do zachowujących się agresywnie mężczyzn.
Krzysztof M. skazany. Świadkowie rzekomego przestępstwa dowożeni z... więzienia
Pan Krzysztof został zabrany na komendę razem z kolegą, gdzie został zatrzymany. - Policjanci byli bardzo w porządku. Mówili, że Stanisław M. i Katarzyna N. w chwili mojego zatrzymania mieli po 3 promile alkoholu i że to takie osoby wielokrotnie karane, które mają wiele na sumieniu. Z tego, co wiem, obecnie też przebywają w zakładzie karnym. Problem rozpoczął się, gdy zostałem doprowadzony do prokuratury. Tam pani prokurator od razu rzuciła aktami na biurko i powiedziała do policjantów: "Jak się nie da, jak się da" - zanim jeszcze ze mną porozmawiała, miała już wszytko napisane i niemal gotowy akt oskarżenia. Tłumaczyłem, że robi błąd, że jestem niewinny i nic im nie zrobiłem, ale zostałem oskarżony o pobicie i usiłowanie rozboju z użyciem niebezpiecznego narzędzia. W trakcie rozprawy przed sądem w Przemyślu okazało się, że jednym z dowodów, na którym opierała się prokuratura, są protokoły podpisane rzekomo przez Stanisława M. i jego pisemne oświadczenia. Ale Stanisław M. pod przysięgą zeznał przed sądem w Przemyślu, że nie potrafi czytać i pisać. Zastosowano dłuższy areszt i już nie mogłem wiele zrobić. Tak jak potrafiłem, pisałem wnioski o przesłuchanie kolejnych świadków, którzy potwierdzą, że ja i mój kolega jesteśmy niewinni, żeby zabezpieczono monitoring z budynków dookoła miejsca, gdzie miała miejsce moja awantura z Katarzyną N. i Stanisławem M., na którym będzie widać, że nic nie zrobiłem tym ludziom. Miałem wrażenie, że walę głową w mur. Prokuratura konsekwentnie odmawiała możliwości widzeń z dzieckiem i żoną. W marcu 2020 r. ogłoszono stan epidemii COVID. Nie miałem żadnej możliwości spotkania z dzieckiem i żoną. Odmawiano mi możliwości rozmów telefonicznych. Korespondencja z najbliższymi była w zasadzie niemożliwa. Złożyłem wniosek o wyznaczenie obrońcy z urzędu. Sąd Okręgowy w Przemyślu niestety potraktował mnie tak samo jak prokuratura. Uznano za wiarygodne wyjaśnienia Katarzyny N. i Stanisława M., którzy byli dowożeni na mój proces z zakładów karnych (byli wielokrotnie karani za różne przestępstwa).
- W Sądzie Okręgowym w Przemyślu pani prokurator żądała dla mnie kary ponad ośmiu lat pozbawienia wolności - kontynuuje poszkodowany. - Sąd ten wydał wyrok skazujący mnie na 4 lata i 6 miesięcy pozbawienia wolności. Uzasadnienie tego wyroku sąd w Przemyślu sporządzał przez sześć miesięcy. Mój obrońca składał kolejne zażalenia na stosowany wobec mnie tymczasowy areszt, niestety sąd ich nie uwzględniał, wskazując, że skoro zostałem skazany na karę pozbawienia wolności (wyrok nie był prawomocny), to stosowanie tymczasowego aresztu jest w pełni uzasadnione. Byłem załamany, czekałem na uzasadnienie wyroku I instancji i apelację do Sądu Apelacyjnego. Mój obrońca przygotował bardzo obszerną apelację, wskazując na szereg uchybień sądu I Instancji i prokuratury w Przemyślu. Udowadniałem, że szukałem tych ludzi, bo byli w moim domu i mnie okradli, ale na nic to. Moja żona chodziła do pani prokurator, a ta jej poradziła, żeby się ze mną rozwiodła. Miałem bardzo utrudnione kontakty z żoną. Z dzieckiem niemal w ogóle nie mogłem nawet przez telefon porozmawiać. Robiono mi problemy nawet, żeby spotkać się z prawnikiem, który od początku wierzył, że jestem niewinny i rzeczywiście walczył dla mnie. Jako jeden z bardzo niewielu i potem udowodnił to przed Sądem Apelacyjnym w Rzeszowie i Sądem Najwyższym w Warszawie - wspomina mężczyzna. - Chcę podziękować mojemu obrońcy, który wykazał się ogromną cierpliwością i zaangażowaniem. To jeden z najlepszych prawników, faktycznie zawodowiec, pomimo że był obrońcą z urzędu, walczył w mojej sprawie z wielką pasją - dodał mężczyzna.
Mężczyzna uniewinniony prawomocnym wyrokiem
Sąd Apelacyjny w Rzeszowie, analizując apelację obrońcy, miał ogrom wątpliwości co do ustaleń sądu I instancji, co do zastosowanej kary i przebiegu samego procesu karnego w Przemyślu. Nieścisłości pojawiały się już na etapie postępowania przed prokuraturą. Po rozprawie w sądzie odwoławczym, przesłuchaniu świadków i ponownej analizie zebranego materiału dowodowego Sąd Apelacyjny w Rzeszowie w lutym 2022 r. zmienił wyrok sądu I instancji i całkowicie uniewinnił Krzysztofa M. od zarzucanych mu czynów. Jeszcze tego samego dnia mężczyzna został zwolniony z zakładu karnego. Od tej decyzji Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie kasację wniosła prokuratura, ale Sąd Najwyższy w Warszawie w dniu 22 czerwca br. roku uznał złożoną kasację za bezzasadną, w całości akceptując wszelkie ustalania Sądu Apelacyjnego. Wyrok jest już prawomocny.
"Siedziałem za niewinność"
Czas izolacji w areszcie i zakładzie karnym był, jak relacjonuje mężczyzna, najgorszym okresem w jego życiu. - Siedziałem za niewinność i nic nie mogłem zrobić. Pieniądze zaoszczędzone na mieszkanie żona musiała wydać na życie, bo została sama z synkiem, a ją zwolniono z pracy. Zacząłem poważnie chorować, chociaż całe życie byłem zdrów jak ryba. To podczas tej odsiadki wszytko się popsuło naraz. Przez nerwy pogorszył mi się wzrok, zacząłem chorować na nadciśnienie, mam problemy z przepukliną i z pamięcią. Świadomość, że jestem w zamknięciu, a nic nie zrobiłem, bardzo źle wpłynęła na moją psychikę. Zostawiłem żonę samą z dzieckiem, zamiast być z nimi i im pomagać. To było nie do uniesienia, bo przecież ten etap w życiu miałem już za sobą. Dzisiaj korzystam z pomocy psychologa i psychiatry - mówił 53-latek.
Mężczyzna dostanie odszkodowanie? Jest poważnie chory
Obecnie mężczyzna nie pracuje i jest na utrzymaniu żony. Po opuszczeniu zakładu karnego podejmował się różnych zajęć, ale ze względu na pogarszający się stan zdrowia nigdzie nie został dłużej. Dzisiaj nie ma środków na podstawowe potrzeby, nie zawsze może kupić też lekarstwa przepisane przez lekarzy. - Razem z moim prawnikiem wystąpiliśmy do sądu o odszkodowanie i zadośćuczynienie za niesłuszny areszt. Ciągle jestem wysyłany do różnych lekarzy i biegłych w całym województwie, żeby orzekli, jak moje życie zmieniło się w więzieniu przez te 28 miesięcy. A wyjazd do Rzeszowa to też koszt dla kogoś, kto się leczy i nie może podjąć pracy. Nikt tego nie liczy. Chciałbym uczciwej rekompensaty i żeby pani prokurator odpowiedziała za to, jak potraktowała mnie i moją rodzinę - mówi Krzysztof M.
Prokuratura broni swojej decyzji
Anna Szczerba, Prokurator Rejonowy w Przemyślu, w rozmowie z nami zaznaczyła: "Zebrany materiał dowodowy w ocenie oskarżyciela publicznego uzasadniał skierowanie aktu oskarżenia do sądu. O powody, dla których sąd uniewinnił oskarżonego, proszę pytać w sądzie, ja odpowiadam, dlaczego prokurator skierował akt oskarżenia, bo w ocenie prokuratora zebrany materiał dowodowy uzasadniał skierowanie aktu oskarżenia, w zakresie zarzucanych oskarżonemu czynów". Nie uzyskaliśmy odpowiedzi, jakie dowody świadczyły na niekorzyść Krzysztofa M. Przemyślanin podnosił, że prokuratura nie uwzględniała jego wniosków dowodowych. - Nie zabezpieczono monitoringu z miejsca zdarzenia i nie przesłuchano świadków, których wskazywałem. Było wiele rzeczy, które prokuratura zignorowała. Tak jakby nie chcieli dowieźć prawdy, tylko doprowadzić do mojego skazania - kontynuuje Krzysztof M. Rzecznik Sądu Okręgowego w Przemyślu, sędzia Małgorzata Reizer, potwierdziła, że wyrok skazujący wydany przez przemyski sąd zmienił sąd apelacyjny, a kasacji prokuratury nie uwzględnił Sąd Najwyższy. - Obecnie przed Sądem Okręgowym w Przemyślu toczy się postępowanie ws. odszkodowania i zadośćuczynienia za niesłuszny areszt dla 53-latka.
Do sprawy wrócimy i zwrócimy się również o komentarz obrońcy Krzysztofa M.