Gdzie jest Ryszard?

Tajemnicze zaginięcie Ryszarda Jacka. Rodzina podejrzewa morderstwo

2024-04-17 17:48

Sprawa zaginięcia Ryszarda Jacka, do którego doszło 2 września 2005 roku w Rzeszowie budzi ogromne kontrowersje. Rodzina podejrzewa, że mężczyzna mógł zostać bestialsko zamordowany, a policja według nich nie zbadała najbardziej oczywistych tropów. Sprawa faktycznie jest dziwna, a w tle pojawiają się pieniądze i miłość. Same okoliczności zaginięcia są niejasne i zastanawiające.

Ryszard Jacek (46 l.) pochodził z Chotyńca, malutkiej miejscowości tuż przy granicy polsko-ukraińskiej. Jednak mężczyzna zawsze pragnął mieszkać w większym mieście i zaraz po szkole średniej przeprowadził się do Rzeszowa. Tam miał swoją firmę budowlaną, żonę oraz dwie córki. Potem rozstał się z żoną, ale małżeństwo ciągle utrzymywało dobre relacje. Pan Ryszard wyprowadził się ze wspólnego mieszkania, w którym została żona i córki. Zamieszkał z inną partnerką. Ta miała pracować na jednej z uczelni. Byli razem, jednak Ryszard Jacek miał poskarżyć się ojcu, że nowa partnerka najprawdopodobniej ma kogoś innego i rozstał się z kobietą. Wrócił do mieszkania na ul. bp. Józefa Sebastiana Pelczara. Wówczas córki małżeństwa przebywały w USA, żona zgodziła się, żeby były mąż znów zamieszkał w ich wspólnym mieszkaniu. Ich relacje cały czas były pozytywne. Była żona utrzymuje kontakt z rodziną pana Ryszarda po dziś dzień.  

Jednak nie wszystko w życiu budowlańca było wzorowe. Po rozstaniu z kobietą z uczelni  podejrzewał, że ta śledzi go razem z nowym partnerem. Do ojca miał powiedzieć, że widział ich przynajmniej 3 razy, kiedy jeździli za nim samochodem. Przed blokiem, gdzie mieszkał Ryszard Jacek miał pojawiać się też mężczyzna na rowerze, który przez ponad tydzień przyjeżdżał i pytał sąsiada o to, gdzie mieszka Ryszard Jacek i bez przerwy obserwował, o której on i była żona wychodzą z mieszkania, o której wracają, czy w domu jest ktoś jeszcze.  Zauważył go sąsiad zaginionego, który zeznał na policji jak dokładnie wyglądał mężczyzna z bicyklem i o co pytał. Zaginiony mężczyzna miał też wielokrotnie otrzymywać pogróżki na telefon komórkowy i powiedział ojcu o tym, kogo podejrzewa o wysyłanie tych wiadomości.   

- Rysiek na pewno nie mówił mi wszystkiego, ale powiedział, że z tą swoją byłą partnerką ma sprawy do załatwienia, że jest mu dłużna pieniądze za remonty 3 mieszkań. Potem na policji  ona powiedziała, że za remonty tych mieszkań miała mu dać 10 tys. zł i nie zdążyła. Trochę to dziwnie mała kwota, ale gdzie to zweryfikować? Była jego partnerką to nie mieli żadnej umowy, tylko na gębę wszystko. Rysiek do niej pojechał i wszedł do mieszkania, żeby o tych pieniądzach porozmawiać i zobaczył u niej na stoliku swoje klucze do mieszkania na ul. Pelczara. Zabrał te klucze, bo wcześniej myślał, że je zgubił. Jak mi to opowiadał, to mówił jeszcze, że wcześniej  miał podejrzenia, że ktoś w jego szafie w mieszkaniu grzebie, pytał żony, ale ona nigdy nic takiego nie robiła, no i ona też pracowała, a on zostawiał ułożone rzeczy na półkach, a jak wracał to były poskładane inaczej. Nie chcę nikogo oskarżać, ale to wszystko dziwne - mówił załamany ojciec zaginionego Ryszarda Jacka, Teofil Jacek (83 l.).

W piątek, 2 września 2005 roku, jak co rano pan Ryszard przygotowywał się do pracy. - Zadzwoniła do niego kolejna, nowa partnerka, której powiedział, że się goli i oddzwoni do niej jak skończy. Nie oddzwonił, kiedy kobieta dzwoniła później już telefonu nie odebrał. Potem do Ryśka zadzwonił jakiś jego pracownik. Chciał zapytać czy ten przyjedzie dzisiaj do pracy, bo coś tam potrzebowali. Telefonu nie odebrał mój brat, tylko jakiś inny mężczyzna. Pracownik brata powiedział, że chce rozmawiać z Ryśkiem i usłyszał głos w słuchawce, ale usłyszał tylko bełkot i charczenie. Nie dowiedział się nic, nie zrozumiał ani jednego słowa. Rysiek kolejnego telefonu już nie odebrał - relacjonowała siostra zaginionego, Krystyna (60 l.).

W felerny piątek wieczorem do domu wróciła żona Ryszarda Jacka i najpierw zauważyła poprzestawiane stołki w kuchni - od razu pomyślała, że u męża ktoś był w mieszkaniu - potem dostrzegła dziwną, bardzo dużą, ciemną plamę na podłodze w kuchni. Następnie jej uwagę zwrócił fakt, że w całym mieszkaniu nie ma ani jednej gąbki, ścierki, ręczników kuchennych i kąpielowych. Kobieta zadzwoniła do ojca swojego męża i zapytała czy Ryszard przebywa w Chotyńcu, bo czasem przyjeżdżał do rodziny na weekend zaraz po pracy i zostawał do niedzieli. Jednak pan Teofil zaznaczył, że syna nie ma. Rodzina Ryszarda zaczęła dzwonić na jego komórkę. Ta była cały czas aktywna, ale nikt nie odbierał. Nie było też samochodu mężczyzny. - Dzwoniliśmy po wszystkich znajomych, żeby sprawdzić czy Rysiek może gdzieś jest u kogoś. Nikt nic nie wiedział - mówiła siostra zaginionego. – Zadzwoniłem też do tej jego byłej partnerki, która miała na uczelni pracować, ale ta była bardzo niegrzeczna. Zadzwoniłem raz i mówiłem, że szukamy Ryśka, że nie wiemy gdzie jest czy może ma jakiś kontakt z nim. Ta od razu poszła na policję zgłosić, że ją nękam - dodał ojciec zaginionego.

Po kilku dniach na parkingu przy ul. Granicznej w Rzeszowie znaleziono samochód zaginionego Ryszarda Jacka. Auto było otwarte, szyby uchylone. Nie było w nim kluczyków, ani telefonu komórkowego mężczyzny. Były jego dokumenty, portfel i wszystkie rzeczy osobiste i karty kredytowe. Wówczas była żona zaginionego dostrzegła też, że na suficie w kuchni i na górze szafek kuchennych są plamy krwi. Rozbryzg krwi sięgał aż półtora metra! Wcześniej w tym samym  miejscu na podłodze w kuchni była dziwna ciemna plama, którą ktoś starł. „Rdzawe plamy” żona zaginionego dostrzegła też na meblach. Z szafek krwi nikt nie starł. Krew była na wysokości około 2 metrów od podłogi. Policja przebadała krew, okazało się że to krew Ryszarda Jacka. – Jak znaleziono samochód to policja nie chciała go przebadać. Kazali mi go zabrać. Synowa szukała drugich kluczyków, żebym zabrał auto z tego parkingu na Granicznej, ale ono nie odpaliło. Chciałem żeby je przebadali. Policjanci niechętnie to zrobili dopiero po kilku dniach i zabrali samochód, a potem stwierdzili, że w aucie nie było żadnych śladów. Mówiłem „a moje, przecież ja dotykałem tego auta!”, przecież chciałem go odpalić. Twierdzili, że nie było nic. Jak go wziąłem, sam oglądałam czy jest tam jakaś krew, ale nie znalazłem nic - dodał Teofil Jacek. Nie wiadomo, czy ściągnięto odciski palców z wnętrza samochodu.

Ojciec zaginionego pojechał do Człuchowa do jasnowidza Krzysztofa Jackowskiego, który stwierdził, że Ryszard nie żyje, a w jego śmierć zamieszane są trzy osoby: dwóch mężczyzn i jedna kobieta. Poniżej dalsza część artykułu.

Jasnowidz podał przybliżone rysopisy tych osób.  Kobieta pasowała do byłej partnerki, a dwóch mężczyzn, nie chcę ujawniać i wskazywać, ale jeden to ten, którego syn podejrzewał o wysyłanie gróźb, drugi związany z kobietą. Pan Jackowski podał też miejsce gdzie może być ciało. Teraz jest tam osiedle, ale 19 lat temu dopiero przygotowywano się tam do budowy pierwszych bloków, było tam wysypisko śmieci. Codziennie zwożono ziemię i śmieci. Całe ciężarówki. To pomiędzy Budziwojem a Białą. Dostaliśmy dokładną mapę od jasnowidza, gdzie może być ciało. Były tam też mokradła i zagajniki z wodą w niektórych miejscach. Byłem tam z synem i zięciem kilka razy, ale nie udało się nam nic znaleźć. Pan jasnowidz prosił, żeby policja skontaktowała się z nim, że im poda wszystkie szczegóły, ale ci tego nie zrobili. Sprawę zaginięcia Ryśka umorzono dwukrotnie. Za pierwszym razem jednym z powodów miały być zeznania dwóch świadków, którzy dzień po zaginięciu Ryśka mieli go widzieć w Rzeszowie w tym samym czasie, w dwóch różnych miejscach. Jeden zeznawał, że widział Ryśka w garniturze. To nie mogła być prawda. Rysiek zawsze chodził na sportowo i garnitur ubierał od wielkiego dzwonu. Potem policjanci mówili, że może świadkom się pomyliły godziny, dlatego widzieli syna w dwóch całkiem innych miejscach o tej samej porze. Policjanci i prokuratura ciągle mnie zbywali. Chcielibyśmy wiedzieć co się stało z Ryszardem. Ludzie nie przepadają tak z dnia na dzień. No i Rysiek był w mieszkaniu w wielkim bloku na 3 piętrze. Gdyby go tam zamordowano to ciało musieliby jakoś wynieść. Przecież ktoś musiał coś widzieć. Jest też jego dawny sąsiad, który na policji zeznał, że dzień po zaginięciu widział Ryśka, a potem sąsiad nagle się gdzieś wyprowadził. Rozmawiałem z nim. Mówił tak bardzo nieskładnie, a zapewne był w domu bo mieli malutkie dzieci wówczas. Ja chciałbym tylko poznać prawdę. Nawet tę najgorszą. Jeżeli mój syn nie żyje chciałabym mu móc zapalić świeczkę i postawić krzyżyk - mówił zrozpaczony pan Teofil Jacek.

Znajomi zaginionego Ryszarda Jacka zaznaczali, że jeżeli wpuścił kogoś do mieszkania o 7.00 rano to musiała być to osoba, którą znał. Obcym - według relacji najbliższych - w ogóle nie otwierał.

Służby, które prowadziły poszukiwania zaginionego Ryszarda Jacka nie mają sobie nic do zarzucenia. – W przedmiotowej sprawie wykonano czynności sprawdzające i zebrany materiał dowodowy do tych czynności uzasadnił podejrzenie popełnienia przestępstwa bezprawnego pozbawienia wolności Ryszarda J. na okres powyżej 7 dni czyli tj. o przestępstwo z art. 189 par. 2 kodeksu karnego. Jednym z głównych dowodów na tym etapie postępowania była treść złożonego zawiadomienia przez ojca zaginionego i dlatego przyjęto taką kwalifikację przy wszczęciu tego postępowania. Natomiast na późniejszym etapie tego postępowania oczywiście były rozważane różne wersje zdarzenia - informował Krzysztof Ciechanowski, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Rzeszowie. Prokuratura przed laty przekonywała że brak było istotnych dowodów by uznać, że mężczyzna został zamordowany. Auto mężczyzny zostało przebadane przez policję 13 września. Znaleziono je 7 września, czyli sześć dni po tym jak współpracownik na parkingu znalazł niebieską mazdę swojego zaginionego kolegi. Auto było otwarte, a szyby uchylone. W samochodzie nie było kluczyków. - Policja dopiero na wyraźną prośbę taty przebadała auto – dodała siostra zaginionego. 

- Według prokuratury oględziny samochodu zostały wykonane bez zbędnej zwłoki. Należy zauważyć, że w oględzinach tego pojazdu udział brało kilku biegłych różnych specjalności w tym biegły z zakresu genetyki - poinformował prokurator K. Ciechanowski. W aucie nie znaleziono żadnych śladów, ale ujawniono dwa dyktafony. Mężczyzna miał nagrywać rozmowy ze swoją byłą partnerką, która miała mu być winna pieniądze. Prokuraturze nie udało się ustalić osoby, która miała kierować groźby wobec zaginionego. Nigdy nie odnaleziono też telefonu komórkowego mężczyzny, z którym ten nigdy się nie rozstawał. Według prokuratury w 2005 roku nie było możliwości lokalizacji telefonu po przekaźnikach, z którymi telefon się łączył. Około tygodnia po zaginięciu telefon był aktywny.  

Chociaż zabezpieczono bilingi i dyktafony, na które mężczyzna nagrywał rozmowy, to nie ustalono odpowiedzi na pytania: jakie ślady ujawniono w samochodzie i kto mógł grozić mężczyźnie? Nie wiadomo, jak auto mężczyzny trafiło na parking przy ul. Granicznej oraz dlaczego było otwarte. Kto nim przyjechał i jak krew mężczyzny znalazła się w jego kuchni oraz dlaczego ktoś miała śledzić mężczyznę? Nie wiadomo czy z bloku przy ul. Pelczara mężczyzna wyszedł sam, czy w ogóle wyszedł, a jeśli tak to czy żywy. Ujawnionej krwi w malutkiej kuchni miało być sporo. Nikt nic nie zauważył? Te pytania wciąż pozostają bez odpowiedzi...

Sonda
Czy kiedykolwiek pomagałeś/aś w szukaniu zaginionych osób?

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki