Zbrodnie sprzed lat z Podkarpacia. Zabójstwo w barze "Bartek"
Sprawy kryminalne zdobywają coraz większe zainteresowanie, nie tylko te bieżące, ale również te sprzed lat. Jedną z takich historii z Podkarpacia jest zabójstwo w barze "Bartek" w Stalowej Woli, którego zawiłości ponad dekadę temu szczegółowo opisał dziennikarz Marcin Radzimowski dla "Echa Dnia". Sprawa ciągnęła się latami i do tej pory wiele osób ma wątpliwości co do przeprowadzonego dochodzenia.
To była upalna sobota 12 czerwca 1999 roku, około południa. W tym samym czasie, 30 kilometrów od Stalowej Woli, w Sandomierzu, Jan Paweł II błogosławił wiernych. Ryszard T. wszedł do pełnego spragnionych ludzi baru "Bartek" i oddał kilka strzałów. Kule trafiły trzech mężczyzn, w tym byłego milicjanta. Ofiary trafiły do szpitala, jednak tylko dwie z nich przeżyły. Zmarł bowiem milicjant, którego Ryszard T. trafił w brzuch. Jeszcze przed opuszczeniem baru emerytowany funkcjonariusz dopił swoje piwo. Później biegli stwierdzili, że gdyby tego nie zrobił, miałby szansę przeżyć.
Kto zabił byłego milicjanta ze Stalowej Woli?
Dwa dni po strzelaninie na Podkarpaciu policja nareszcie natrafiła na ślad sprawcy. Komisarz Tadeusz Sz. z wydziału kryminalnego sporządził notatkę, w której wystąpił Ryszard T.. Dodatkowo naoczny świadek zdarzenia, kobieta, zeznała, że to właśnie jego widziała, kiedy strzelał do mężczyzn. Ryszard ze Stalowej Woli był rozpoznawalną postacią w kryminalnym półświatku, a lokalne służby - od policji, przez prokuraturę, aż po sędziów - również dobrze go znały. Zawadiaka miał bogatą kartotekę, w której można było znaleźć m.in. czterokrotne ukaranie za naruszenie nietykalności cielesnej miejscowego komendanta.
Oskarżony o zabicie byłego milicjanta Ryszard nie przyznał się do winy. Powiedział, że był w lokalu, ale dwie godziny wcześniej. Dodał, że nie miał powodu strzelać do mężczyzn, to byli jego znajomi, wypili razem piwo, a potem Rysiek wyszedł pić wino z kolegami w okolicznym lasku. Nie sprawdzono jego alibi, a świadkowie co rusz tracili, to odzyskiwali pamięć. Zresztą owi świadkowie sami mieli swoje za uszami. Ryszard zarzucił policji i prokuraturze, że nakłonili ich do złożenia obciążających go zeznań w zamian za obniżenie ich własnych zarzutów w innych sprawach.
Cztery procesy sądowe Ryszarda T.
Niezależnie od zasadności tych oskarżeń Ryszard T. usłyszał zarzut zabójstwa oraz nielegalnego posiadania broni. Aż do pierwszego procesu zakończonego we wrześniu 2000 roku oskarżony przebywał w areszcie śledczym. W tarnobrzeskim sądzie usłyszał wyrok 25 lat więzienia, jednak się nie poddał. Jego obrońca złożył apelację, która została rozpatrzona przez Sąd Apelacyjny w Rzeszowie. Sąd ten uchylił wyrok i zarządził kolejny proces. I tym razem Ryszard T. ze Stalowej Woli został skazany, ale na mniejszą karę 15 lat. To nie był koniec.
Prokuratura postanowiła odbić piłeczkę i sama złożyła odwołanie. Cały proces się powtórzył i Ryszard T. ponownie skończył z wyrokiem 25 lat pozbawienia wolności. Skazany znów zaczął walczyć o obniżenie wyroku, jednak sąd apelacyjny odrzucił jego pismo, więc skierowano sprawę do Sądu Najwyższego. Stwierdził on, że w ciągu trzech poprzednich procesów nie przesłuchano świadków obrony, czyli tych kolegów, z którymi Ryszard T. miał pić wino pod lasem. Wynik? Taki sam. Przeprowadzono czwarty proces, który nie zakończył się dla apelującego pomyślnie - wrócono do początkowej kary, ćwierć wieku za kratami.
Co wydarzyło się naprawdę?
Po latach odsiadki mężczyzna z Podkarpacia przyznał się do strzelania i zabicia byłego milicjanta. Napisał list o ułaskawienie do prezydenta RP. W nim opisał, co wydarzyło się 12 czerwca 1999 roku. Wyznał, że spotkał kolegę, Wiesława K., który nakazał mu wyciągnąć z baru "Bartek" jednego z postrzelonych mężczyzn, Andrzeja M.. Podobno mieli jakiś zatarg. Ryszard twierdził, że to od znajomego dostał broń, ale myślał, że jest na gaz. W lokalu doszło do szarpaniny między mężczyznami i właśnie wtedy doszło do wystrzałów. Policja jednak nie znalazła dowodów na prawdziwość tych słów.