Wypadek na długo pozostanie w pamięci osób, które próbowały ratować poszkodowanych. Chociaż wykonują zawody, w których wypadki są niemalże codziennością, zdarzenie z Jamnicy bardzo wstrząsnęło strażakami i ratownikami medycznymi.
- Takie wypadki pamięta się do końca życia - mówi w rozmowie z reporterem "Uwagi" strażak, który brał udział w akcji ratunkowej i wydobywał z rozbitego samochodu małego Sebastianka, który przeżył wypadek.
- Chwyciłem go za rękę. Nie chciał puścić - dodaje ratownik medyczny. - Miałem wrażenie, że to ja zabrałem mu mamę.
Czytaj więcej: Jamnica: Tak zginęli rodzice Sebastianka, Artura i Norberta. Rekonstrukcja zdarze
Zdaniem przyjaciela Marzeny i Mariusza, byli oni idealną parą.
- Motoryzacja była ich pasją - mówi Adam Szprot. - Podstawową zasadą było, że nigdy nie wsiada się za kierownicę po alkoholu.
Niestety to właśnie pijany kierowca odebrał im życie, a trójce chłopców - rodziców. Grzegorz G. miał w organizmie 2,89 promila alkoholu. W takim stanie wsiadł za kierownicę i zabił. Mężczyzna usłyszał zarzuty. Pierwszy dotyczy spowodowania wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym w stanie nietrzeźwości. Nie przyznał się jednak do winy. Trafił do aresztu. W jego winę nie wierzy również jego matka.
- Nie wierzę w to, że był pijany - mówi pani Renata. - Dla tamtej rodziny jest to ogromna tragedia, ale tu też jest zmarnowane życie. To coś strasznego, nie do wyobrażenia.
Kobieta dodała w rozmowie z reporterem "Uwagi", że będzie dochodzić tego czy Grzegorz G. na pewno był pod wpływem alkoholu.
- Wiemy wszystko o ofiarach, o wydarzeniu nie wiemy wszystkiego. Mój syn został nazwany za mordercę. Będziemy dochodzić tego czy słusznie - dodaje.
Grzegorzowi G. grozi nawet 12 lat więzienia.